Czy w Polsce możliwy jest strajk scenarzystów? Rozmawiamy z prof. Mirosławem Filiciakiem
Amerykański strajk scenarzystów trwa już cztery miesiące. W Polsce twórcy solidaryzują się ze strajkującą gildią, ale jak podkreślają – sytuacja rodzimych autorów scenariuszy jest znacznie gorsza. Dowodem rosnącej frustracji scenarzystów stała się pikieta zorganizowana 14 czerwca, w ramach tzw. Dnia Solidarności z Writers Guild of America, przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów. Rozmawiamy z prof. Mirosławem Filiciakiem (USWPS) o sytuacji polskiej branży kreatywnej, zaletach i wadach streamingu oraz prawach pracowniczych.
Strajk amerykańskich scenarzystów trwa od 2 maja br., równocześnie 14 lipca rozpoczął się protest aktorów. Poprzedni strajk scenarzystów miał miejsce na przełomie 2007 i 2008 roku, zakończył się po 100 dniach, obecny ma już „na liczniku” 18 tygodni. Ostatni wspólny strajk scenarzystów i aktorów odbywał się w 1960 roku.
14 czerwca, w ramach Dnia Solidarności ze strajkującymi Amerykanami, zorganizowano w Warszawie (podobnie jak w innych krajach) pikietę polskich twórców filmowych przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów.
Scenarzyści zrzeszeni w Amerykańskiej Gildii Scenarzystów (WGA) domagają się od producentów filmowych i telewizyjnych zwiększenia tantiem z wyświetleń filmów i seriali na platformach streamingowych, zwiększenia ilości odcinków w sezonach seriali, skrócenia przerw między kolejnymi sezonami produkcji, zwiększenia ilości scenarzystek i scenarzystów w „writers roomach”. Pozostałe kwestie, to walka o gwarancję stałego zatrudnienia, ograniczenie umów śmieciowych i uregulowanie ekspansji sztucznej inteligencji.
Małgorzata Major: Czy w Polsce możliwy byłby strajk scenarzystów, biorąc pod uwagę, że w gildii działa mniej niż 200 członków, a z pisania utrzymuje się około 500 osób, przy ogólnej liczbie 2500 twórców deklarujących się jako scenarzyści? Brunon Hawryluk, autor podcastu „Natural Bron Writers – podcast dla scenarzystów” pisał ostatnio, że „jesteśmy jednym z niewielu krajów w UE, w których sytuacja tantiem z internetu dalej jest nierozwiązana. U nas nikt - ani scenarzysta, ani aktorzy, ani reżyserzy, operatorzy - żaden filmowiec nie otrzymuje nawet grosza za wyświetlanie ich filmów i seriali w streamingach. Przynajmniej nie z terenów Polski - a, jak wiemy, większość naszych produkcji powstaje dla polskich widzów (i poza Netfliksem mamy jednak wiele innych platform, które również nie płacą)”.
Mirosław Filiciak: Faktycznie trudno wyobrazić sobie taki strajk w Polsce, mimo że wszystkie problemy, które dotyczą rynku amerykańskiego, są widoczne, albo za chwilę będą widoczne także na rynku polskim. Z drugiej strony musimy pamiętać o globalnym produkcyjnym układzie sił - platformy streamingowe poszerzyły rynek, przyniosły ze sobą do Polski sporo pieniędzy i dobrych praktyk, trudno tego nie doceniać. Ale oczywiście trzeba też odnieść się do szerszego kontekstu. Wprawdzie w Polsce mamy poziom uzwiązkowienia podobny do tego na amerykańskim rynku pracy, trochę powyżej 10 proc., czyli bardzo nisko. Jednak o ile u nas strajkuje głównie budżetówka, to w Stanach – ze względów historycznych – układa się to zupełnie inaczej, w „starych” branżach kreatywnych organizacje związkowe są ważnymi graczami. To zresztą logiczne w sektorach, w których często większa część budżetu to płace. Dlatego w Stanach gildie scenarzystów i aktorów są silne od lat 30. XX wieku, pomimo tego, co działo się w latach 50., makkartyzmu i polowania na rzekomych komunistów - co pewnie odbiega od wyobrażeń wielu Polaków na temat wolnego rynku. Jest w tym zresztą jakiś chichot historii, bo ostatni wspólny strajk aktorów i scenarzystów miał miejsce w roku 1960 – wtedy podobnie jak dziś chodziło o zmianę technologiczną, sporna była kwestia tantiem od pokazywania produkcji hollywoodzkich w telewizji. Związki wygrały, ojcem sukcesu okrzyknięto ówczesnego wieloletniego szefa gildii aktorów – Ronalda Reagana…
Ale jak wspomniałem, trudno porównywać USA, światowe centrum produkcji filmowych i telewizyjnych, z Polską. Naszym atutem są niestety, oprócz wykwalifikowanych kadr, także niższe koszty i tu zawsze będzie pytanie o balans: ile można wywalczyć, a od którego momentu ktoś w Ameryce podejmie decyzję o przeniesieniu produkcji np. do Czech lub na Węgry.
Kosztowny zawód scenarzysty
Małgorzata Major: Czy zawód scenarzysty z powodu swojej niestabilności i braku regularnych dochodów może stać się profesją ludzi zamożnych i uprzywilejowanych, tworzących historie o świecie, który znają, aż w końcu zabraknie filmowych oraz serialowych reprezentacji gorzej sytuowanych grup społecznych i zawodowych?
Mirosław Filiciak: Pewnie nie stawiałbym sprawy aż tak mocno, ale oczywiście coś jest na rzeczy – przypomina mi się kapitalny tekst Heather Tal Murphy w Slate Magazine. Wypowiada się w nim komik i scenarzysta Adam Conover, który mówi, że wiele osób zajęło się pisaniem dla seriali, bo to miały być lepsze i pewniejsze pieniądze, niż przy pisaniu powieści i tekstów do „New Yorkera”. Teraz nieoczekiwanie ci ludzie stali się bohaterami tekstów w „New Yorkerze” – artykułów o biednych twórcach, którzy pomimo sukcesu swoich scenariuszy wciąż potrzebują drugiej pracy, żeby móc się utrzymać. Jak się okazuje, w Stanach możesz być scenarzystą topowego serialu i mieć kłopot z opłaceniem rachunków i musieć dorabiać na Uberze. To szokujący symbol zmiany, nawet jeśli polega ona również na tym, że potencjalna widownia łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej może też sięgnąć po serial z Korei albo Polski i ten tort trzeba podzielić na więcej kawałków.
Ale znów: w Polsce mamy inne konteksty, zupełnie inny jest punkt wyjścia. Rynek próbuje się rozwijać, mamy coraz więcej programów stypendialnych itd., sami scenarzyści są w takiej pozycji jak większość zawodów z pogranicza sektorów kreatywnych i sztuki. Miała to uregulować ustawa o artystach zawodowych, będąca wynikiem badań prowadzonych przez zespół prof. Doroty Ilczuk z USWPS, dająca także scenarzystom szansę np. na rozwiązanie problemów z ubezpieczeniem zdrowotnym. Niestety jak to zwykle bywa, prace zostały zawieszone, bo u nas zawsze ktoś rzuci coś w rodzaju „jak nie mają kasy, to niech idą do prawdziwej pracy”, przy tym poziomie populizmu w polityce trudno się przez to przebić – nawet jeśli wspomniane badania pokazały, że poza wąską grupą status twórców jest naprawdę nie do pozazdroszczenia, zarówno jeśli chodzi o dochody, jak i brak stabilności. A przecież kultura to także rodzaj soft power, nie chcielibyśmy być tylko konsumentami treści i tanią montownią świata, ale i opowiadać swoje historie na zewnątrz, także poprzez udostępnianie polskiej produkcji.
Praca kreatywna nie zawsze jest u nas szanowana, można się napracować i nie dostać pieniędzy, problemem jest nie tylko system, ale też branżowe praktyki – wiesz, to kiedy ktoś podpisze wreszcie z tobą umowę, na jakich warunkach i czy przelew nie spóźni się o dwa lata. Z tej perspektywy, wejście dużych platform - nie tylko Netfliksa, choć to on jest symbolem tej zmiany - to jest zmiana cywilizacyjna, która przyniosła pozytywy, od takich zdrowych biznesowych podstaw, po działania adresujące inne przemiany, jak choćby obecność koordynatorów intymności na planach zdjęciowych.
Co powiedziawszy, muszę dodać, że równocześnie platformy streamingowe próbują rządzić się logiką biznesów internetowych, a nie filmowych, z brakiem transparentności na czele. Jest to szczególnie widoczne przy okazji tematu tantiem.
Ciemna strona streamingu
Małgorzata Major: Dzięki tegorocznym strajkom dowiedzieliśmy się, że aktorki za udział w topowych serialach, jak np. „Orange Is the New Black” otrzymują tantiemy w wysokości 27 dolarów rocznie. Okazało się, że Hollywood to nie jest kraina mlekiem i miodem płynąca dla wszystkich po równo. Czy Netflix jest antybohaterem tej sytuacji?
Mirosław Filiciak: Cóż, to skomplikowane. Jesteśmy w ciekawym momencie, bo doświadczamy zmiany paradygmatu. Model, w którym wcześniej byliśmy, czyli odległe, globalne Hollywood, do którego udaje się przedostać nielicznym i kino europejskie wspierane lokalnie, plus telewizja, z niewielkimi szansami eksportu, zmienia się. Pojawiła się nowa siła, która jak już mówiłem - wprowadziła też wiele pozytywnych zmian.
Nigdy w historii nie produkowało się tyle treści, co obecnie stąd sukces też oznacza coś trochę innego - nie wiem, czy możliwy jest powrót do czasów, kiedy wszyscy zarabiali jak w „złotej erze telewizji”, czy może nawet „złotej erze Hollywood”. Dlatego to nie jest prosta, czarno-biało historia o amerykańskich korporacjach, które chcą wszystkich wykorzystać, nie dając nic w zamian. Ten biznes jednak wiele zainwestował, otworzył przestrzeń dla dystrybucji filmów, które wcześniej nie mogły zaistnieć w takiej skali. I to jest też biznes, który nie jest łatwy – zwłaszcza, że za nami pandemia, ten moment, co do którego możemy założyć, że był historycznie szczytem tego, ile ludzie mogą siedzieć w domu i oglądać. To już się wydarzyło, zapewne w kategoriach biznesowych teraz będzie tylko gorzej – trochę gorzej, albo dużo gorzej. Części osób trochę „przejadły” się już seriale, pewnie moglibyśmy też dyskutować o tym, czy wciąż powstaje tyle wybitnych produkcji, co kilka lat temu. Część czasu coraz starszej widowni zabierają też platformy oferujące inny rodzaj rozrywki, jak TikTok. Doprowadziło to do sytuacji, że coraz więcej osób żongluje abonamentami (nie muszę płacić za daną platformę przez cały rok, skoro w ciągu roku oglądam tam tylko dwa seriale). Jak popatrzymy choćby na Netfliksa, to zyski są ogromne, wciąż oscylują na poziomie kilkunastu miliardów USD rocznie. To bez wątpienia jest zdrowy biznes, ale jak zestawimy te liczby z poziomem zadłużenia, a przede wszystkim inwestycji, to widać, że nie jest tak, że to już samo się będzie kręcić przez kolejne dekady. Trudno więc dziwić się osobom zarządzającym, że próbują dokręcać śrubę, mitygować ryzyko. Myślę jednak, że trzeba to wszystko poukładać w transparentny sposób, z poszanowaniem zasad redystrybucji zysków. Zresztą tantiemy dla twórców, gdybyśmy musieli za nie zapłacić w naszym abonamencie, doprowadziłyby do nieznacznego wzrostu ceny, masowe rezygnacje z subskrypcji z tego powodu nie wydają się prawdopodobne.
Ochrona amerykańskiego biznesu w Polsce
Małgorzata Major: Spotkanie byłego CEO Netfliksa z polskim premierem i prezydentem oceniane jest przez SFP jako aktywne lobbowanie za brakiem „tantiem z internetu” (Netflix temu zaprzecza). Równocześnie temat dyrektywy unijnej spowodował, że polscy scenarzyści w połowie czerwca zorganizowali pikietę protestacyjną pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów.
Mirosław Filiciak: Tu znów mamy cały pakiet problemów. Pierwszy to dyrektywa unijna, kolejny ważny temat, który znajduje się na długiej liście zaniechań polskiego rządu. Nie dziwię się, że polska branża scenariuszowa jest zirytowana oczekiwaniem na działania i tym, że trwa szukanie winnego opóźnień w tej sprawie. Ale mamy też wątek drugi, o którym wspomniałaś. Wszystkie próby regulacji amerykańskich cyberkorporacji w Polsce do tej pory kończyły się podobnie. Kilka lat temu miał być podatek cyfrowy, do Warszawy przyleciał wiceprezydent USA i temat został zamknięty, co więcej zostaliśmy hamulcowym tej kwestii na poziomie unijnym – a było to jeszcze w innej sytuacji geopolitycznej, nie mieliśmy wojny bezpośrednio za wschodnią granicą. W wypadku tantiem te naciski też bez wątpienia są i szkoda, że zmarnowano tyle czasu, żeby wypracować rozwiązanie. To oczywiście paradoks, bo mogliśmy niedawno przeczytać, że prezydent Biden wspiera strajk scenarzystów i aktorów, ale wspiera tych u siebie. W Polsce to już co innego, po prostu ochrona amerykańskiego biznesu. Spotkanie Reeda Hastingsa z premierem i prezydentem oraz pojawiające się po nim propozycje pokazują, że nad Wisłą nie da się tego głosu ignorować.
Sztuczna inteligencja – wady i zalety
Małgorzata Major: Regulacje są nieuniknione, zwłaszcza w kontekście problemów z wykorzystaniem AI. Czy za 5-10 lat sztuczna inteligencja pozbawi scenarzystów pracy?
Mirosław Filiciak: Obecny szum wokół AI jest może nawet nieco nadmiarowy, ale oczywiście wpływ tej technologii będzie ogromny, możemy się tylko zastanawiać, czy to się stanie za 2 lata, czy za 5. Temat ten zreferował sam Netflix w nowym odcinku „Black Mirror” z Salmą Hayek. Z perspektywy praw pracowniczych to na pewno jest kłopot. Pewną nadzieją jest to, że Unia jest w absolutnej awangardzie regulacji technologii, po Digital Services Act, mamy teraz AI Act, który ma zadbać o to, żeby AI nie była tylko wsparciem dla wielkiego biznesu. Dyrektywa kreśli ogólne ramy, a wszystko będzie zależało od implementacji tego prawa.
Koniec seriali premium?
Małgorzata Major: Czy obserwujemy już niższą jakość serialowych scenariuszy, wymuszoną przez krótszy czas pracy i słabsze wynagrodzenia dla scenarzystów? Postulaty strajkowe mówią o tym, że gorsze wynagrodzenia i mniej czasu zaowocują serialami pisanymi „na kolanie”.
Mirosław Filiciak: To jest kolejny trudny temat, wchodzimy w obszar subiektywnych ocen, w czasach mikro-targetowania dodatkowo trudniejszych, bo jeśli coś ci się nie podoba, to może po prostu nie jest dla ciebie. Mnie osobiście wydaje się, że jakość spadała jeszcze przed strajkiem, w miarę tego, jak platformy streamingowe przestawały być premium niszą, a stały się drugą telewizją. Ale jeśli zmierzasz do tego, że miałby nastąpić jakiś backlash widzów, oburzonych brakiem treści, to szczerze mówiąc, nie bardzo w to wierzę. Sądzę, że gdyby przestać produkować filmy i seriale na 10 lat, to wciąż mielibyśmy co oglądać, bo na różnych platformach jest masa dobrych treści, tylko są nierówno rozdystrybuowane i nie zawsze łatwo je znaleźć. Nie zmienia to faktu, że jesteśmy w historycznym momencie – podobnie jak w roku 1960, kiedy telewizja zmieniała rynek. Najpierw miała być zagrożeniem, a potem okazało się, że można robić na niej biznes lepszy, niż na pokazywaniu filmów w kinach.
W momencie dysrupcji na nowo układa się porządek. Wiemy już jako społeczeństwa, że biznesy internetowe mają dużą moc wpływania na nas – a wspominane próby regulacji wynikają z tego, że wiemy też, że np. social media nie zawsze czynią nas lepszymi obywatelami i szczęśliwszymi ludźmi. Mam więc nadzieję, że uda się pogodzić inwestycje z prawami twórców – i że model promowany przez Dolinę Krzemową, w której właściciel firmy zarabia miliardy dolarów, a jego pracownicy nie mogą związać końca z końcem, w dłuższej perspektywie okaże się wstydliwym wyjątkiem, a nie nową regułą.
Dołącz do dyskusji: Czy w Polsce możliwy jest strajk scenarzystów? Rozmawiamy z prof. Mirosławem Filiciakiem
Myślę też, że dużo krócej siedzi nad tekstem scenariusza, a "w głowie" ma już kolejne i kolejne.