SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Józef Węgrzyn: Trzeba otworzyć się na ducha czasu

Józef Węgrzyn, twórca m.in. Wiktorów, „Teleexpressu”, „Panoramy” oraz „Jakiej to melodii”, opowiada w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl o historii polskiej telewizji.

Z Józefem Węgrzynem, prezesem zarządu firmy Media Corporation, twórcą plebiscytu Wiktory oraz wielu popularnych programów telewizyjnych (m.in. „Teleexpress”), rozmawiamy o historii konkursu, współczesnej telewizji oraz telewizji sprzed lat, o tym, w jakich realiach powstawały takie formaty, jak „Teleexpress” lub „Panorama Dnia” oraz o obecnej ofercie stacji telewizyjnych.

Krzysztof Lisowski: Kilka tygodni temu po raz 26. wręczono Wiktory, których jest Pan twórcą. Jakie ma Pan odczucia?

Józef Węgrzyn, prezes zarządu Media Corporation: Jak najlepsze. Czuję się bardzo wzbogacony. Mieć co roku, przez 26 lat, kontakt z tak wspaniałymi ludźmi, jak: Waldorff, Kisielewski, Wałęsa, Wajda, Polański, Kapuściński, Penderecki, Boniek, Lis, Małysz... Na początku nawet nie miałem odwagi myśleć, że Wiktora przyjmie i na liście laureatów znajdzie się Jan Paweł II. W 1989 roku, kiedy stawał się „Olbrzymem świata”. To są osobowości z pięknym „ja”. Jak już zaczepią naszą wrażliwość, zwrócą uwagę, to już nieustannie wciągają w świat głębszych wartości. Pamięta Pan „siłę spokoju” Kazimierza Górskiego, który z piłki nożnej zrobił „drugą religię”? Albo Adama Małysza: „prześpię się i skoczę”. Choć wiedział, że nasze serca przypięte do nart czekają tylko, żeby je uniósł.

Bez tak wybitnych osobowości Wiktory rzeczywiście byłyby zwykłym konkursem…

Wiktory nigdy nie byłyby tak niezwykłe, gdyby nie Oni. Ich laureaci. Kiedy w 1985 roku przyszedłem z pomysłem plebiscytu do Zbigniewa Napierały, dyrektora Programu II TVP, poradził mi dobrze: „rób tę imprezę obok telewizji, jeśli chcesz wybierać ludzi olbrzymów...”. Pierwsza gala w Pałacu na Wodzie w Łazienkach była tak samo trudna jak ta 26. w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego. 231 wyjątkowych laureatów otrzymało w tym czasie 346 Wiktorów. W tym 80 SuperWiktorów za dorobek życia. Takie złote SuperWiktory otrzymali na Zamku: Krzysztof Penderecki i Adam Michnik. Prezydent Bronisław Komorowski Wiktora zwykłego, podobnie jak Maciej Stuhr, Małgorzata Braunek czy Justyna Kowalczyk. Wiele szczegółów z całej historii Wiktorów zawiera specjalny Katalog, rozdawany na Zamku.

W ciągu tych lat musiało mieć miejsce wiele wydarzeń, które pewnie utkwiły Panu w pamięci na zawsze…

Nie wiem, czy potrafię wyrazić te emocje, strach i zmęczenie, jakie towarzyszyły mi od początku. Kiedy byłem w prasie szefem trzech tytułów młodzieżowych, czułem się jak ryba w wodzie. Ostatnim było „Itd”, gdzie byłem naczelnym w 1978 i ‘79 roku. Drugie miejsce w czarnej księdze interwencji cenzorskich. Ale pismo było udane, skoro Ambroziewicz, Walter i Hopfer wciągnęli mnie do telewizji. Nie muszę przypominać, jaki to był wtedy wstyd. Ambroziewicz: „Nie bój się! Wejdź do środka, masz funkcję, zmieniaj...” Na szczęście 13 grudnia zabrali mi legitymację i już nigdy nie wróciłem do dyrekcji informacji i publicystyki, gdzie byłem zastępcą Jerzego Ambroziewicza. Jemu też zabrano legitymację. Kiedy wrócił, tylko do „Kuriera Telewizyjnego”, zrobiłem tam film o psie Homo i „Kaziu, Polska Ci dziękuje” o trenerze Kazimierzu Górskim. Potem Jurek dał się namówić na program interaktywny „Którędy do przodu”. Tylko dlatego program znalazł się na antenie, że kolega z „Itd” był w KC kierownikiem prasy. W „Jedynce” o 20.00 – 85% udziałów i prawie 28 milionów widzów. 2 odcinki i sam Generał zdjął go z anteny. Ale rekord Polski w oglądalności pozostał do dziś i trudno go będzie poprawić.

Potem został Pan szefem Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego…

Tak, po kilku miesiącach wygrałem konkurs na redaktora naczelnego Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego. Bez problemów, po głośnym „Którędy do przodu”. Przebudowałem „Warszawski Kurier Telewizyjny”, wzrosła oglądalność. Przyznano mi drugi „Złoty Ekran”. Poczułem się pewnie i wspólnie z WOT i „Życiem Warszawy” ogłosiłem „Wiktory”. Liczyła się ilość nadesłanych kartek i kuponów. Do Pałacu na Wodzie w Łazienkach przywieźliśmy cały samochód smokingów z garderób teatrów i telewizji. Andrzej Wajda w jasnym garniturze wyglądał jak kierowca Kazimierza Górskiego w smokingu. Była Miss Polonia, żeby wręczyć statuetki. Wśród laureatów Edyta Wojtczak, Zbigniew Boniek... Orkiestra Pieregorulki, soliści Marek Torzewski i Roma Osińska z Łodzi. Przemawiał Bogusław Kaczyński, a Piotr Fronczewski przyszedł na wręczenie po imprezie – jako „wyklęty” za występy dla Solidarności za granicą. To było 23 grudnia 1985 roku.

Choć była połowa lat osiemdziesiątych, to niedługo potem wymyślił Pan magazyn telewizji satelitarnych „Bliżej Świata” z udziałem zagranicznych dziennikarzy. To miał być pewnie taki powiew wielkiego świata?

Wszyscy na to czekali, na ten pierwszy kontakt z telewizjami zagranicznymi. Widząc, że mi dobrze idzie, prezes Mirosław Wojciechowski zlecił mi przygotowanie programu informacyjno-muzycznego dla młodzieży. Nie zareagowałem. Za miesiąc Aleksander Perczyński, dyrektor generalny, zlecił mi już dziennik dla młodzieży z gotowym tytułem: „Teleexpress”. Dobrze wiedziałem, jak trafić do młodointeligenckiego targetu. Był to w końcu temat mojej pracy podyplomowej na UJ. Trafić do jednego targetu tak, żeby przyciągnąć wszystkich. Do ich wzruszeń, emocji i prywatności. No i „zając musi strzelać do myśliwego” – to znaczy dużo zaskoczeń i pogodnego humoru. Bez polityki.

Dzisiaj „Teleexpress” święci triumfy popularności, ale czy łatwo było przeforsować jego taką, a nie inną formułę wtedy, przed laty?

Z grupą dziennikarzy nagrodzonego już „Kuriera Warszawskiego” zrobiłem demo i dziennik próbny z prezenterem Wojciechem Mazurkiewiczem. Zarząd TVP przyjął demo entuzjastycznie. Przyszedł też Jerzy Urban z rządu. W wydaniu już na antenę Wojciecha Mazurkiewicza zastąpił Wojciech Reszczyński, a w ciągu kilku dni dołączyli depeszowcy czytający dalekopisy z taśm i Marek Sierocki. Potem przez miesiąc sam musiałem montować filmiki, żeby utrwalić filozofię: „Nieważne, czy informacja będzie krótka lub długa. Musi trwać tyle, ile utrzyma temperaturę”. Pilnować tekściarzy i języka mówionego „kolokwialnego”. Same równoważniki zdań z narracją ciepłego humoru itd. Za „Teleexpress” odebrałem trzeci „Złoty Ekran” i „Złoty Krzyż Zasługi”. Udzieliłem prawie 80 wywiadów. Jeździłem opowiadać o tym „wyludnieniu ulic” o 17.15 do telewizji zagranicznych. 75% udziałów w rynku, 22 miliony oglądających codziennie, nawet w wakacyjne popołudnie. W takiej atmosferze przystąpiłem do drugich i trzecich Wiktorów 1986 i 1987, w których pojawili się państwo Hanna i Antoni Gucwińscy, Tony Halik i Elżbieta Dzikowska, Marek Kotański, Edyta Geppert, Janusz Gajos, Tomasz Raczek, Wojciech Reszczyński...

Z tego, co pamiętam, potem przyszedł czas na kolejny program informacyjny, dzisiejszą „Panoramę”, a wtedy „Panoramę Dnia”…

Tak, 4 marca 1987 roku kolejny prezes Janusz Roszkowski wręczył mi swoje pełnomocnictwo do opracowania i uruchomienia „Panoramy Dnia”. Zobowiązywał kierowników wszystkich komórek TVP do udzielania mi „sprawnej pomocy”. Start był słaby, cenzura „zdjęła” najważniejszy materiał. Za dużo przerywników... Karol Sawicki, który mi pomagał, awansował akurat na wicedyrektora Dwójki. Za miesiąc było już dobrze. O 21.30 narodził się dziennik wyjątkowy. Był podsumowaniem dnia przez cały świat mediów. Filmy z wydarzeń brałem z telewizji satelitarnych. Dwa specjalne „wejścia”; segment CNN z prezenterką Bobby Batistą i segment „Wriemia”. Komentarze dziennikarzy polskich i zagranicznych. 55% i 14 milionów widzów. Mówię o tym, bo dzisiaj też przydałby się dziennik o 21.30 podsumowujący dzień w Polsce i na świecie. Ale nie taki, do którego zlewają się te same filmy i treści z wcześniejszych tego dnia dzienników. Oczywiście autorski, a nie lektorski, odczytany z telepromptera. Zdzisława Guca brała do ręki „Paris Match” i mówiła, co myślą Francuzi, a uzupełniali ją komentatorzy zagraniczni z „Bliżej Świata”. Najbardziej liczył się dobór oryginalnych informacji i  argumentów.

Czy w tamtym okresie były jakieś problemy, aby materiały w programach informacyjnych uzupełniać materiałami ze stacji zagranicznych?

Filmy z zagranicznych stacji wspomagały również „Teleexpress”. Kiedy na przykład Sacharow powracał z zesłania albo gdy Niemiec Rust wylądował awionetką na Placu Czerwonym. Po takich informacjach czekało się zawsze na telefon z KC. Po Ruście, którego wzięliśmy z 3Sat, przyszedł nawet instruktor. „No, teraz już musimy cię stracić. Przebrało się” – powiedział towarzysz Krzysiu. – Tak? – zapytałem. – Nawet z „Wriemia” nie możemy korzystać? – Z „Wriemia”? Może ci się znowu upiec... – odpowiedział. – Jeśli Rosjanie to pokazali...” – To był stały fragment gry, kłamało się. A byłem wtedy naczelnym aż trzech dzienników! O 17.15 „Teleexpress”, o 19.00 „Kurier Warszawski” i o 21.30 „Panorama Dnia”. Trzy „operatywki”, na których musieli być codziennie wszyscy pracownicy Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego. W WOT robiliśmy jeszcze „Kurier Województw” i tygodnik „Nasza Warszawa”. „Bliżej Świata” też realizowali ze mną dziennikarze „Kuriera Telewizyjnego”. Jestem dumny, bo mam okazję powiedzieć, że rekordowe „Którędy do przodu” robiłem również z dziennikarzami „Kuriera”. Zapamiętałem nieprawdopodobnie utalentowaną Anię Frankowską, Karola Sawickiego i stałych partnerów w pracy: Małgorzatę Deszkiewicz i operatora kamery Maćka Krogulskiego. Dziś ten słynny przez 50 lat „Kurier Warszawski” zamieniono na TVP Warszawa. Po latach powiedziałem szefowi Agencji Informacyjnej, że jako twórca „Panoramy Dnia” chętnie bym ją poprawił, bo jest dziadowska. A on mówi: jak to, przecież to on jest twórcą „Panoramy”. Rzeczywiście, teraz jest „Panorama”. Moja była „Panorama Dnia”.

W 1988 roku robiąc Wiktory, był Pan już szefem Dwójki…

Tak, po trzech latach sekretarz KC Jan Główczyk uznał, że jestem zbyt niepokorny, a „Panorama Dnia” i „Teleexpress” partii są potrzebne. Przejęła je dyrekcja dzienników. Z „Teleexpressu” zrobiono regularny dziennik „profesjonalny” z zachowaniem jego szybkości i sprytu. Jak kiedyś, gdy mówiliśmy: właśnie ruszyły reformy! I drgnęło: Spółdzielnia Usług „Mazowsze” zaczęła produkować odważniki  dokładniejsze. Taczki stały się „wózkiem ręcznym, nakładowczym, jednokołowym” a nocnik „podłóżkowcem”. Teraz oglądalność jest 5 razy mniejsza, ale „Teleexpress” jest i tak w ścisłej czołówce wszystkich anten. Orłoś nie gorszy od Reszczyńskiego, a „tekściarze” nawet lepsi. W węgierskiej i fińskiej telewizji zapytali mnie, co było najważniejsze dla sukcesu. „Teksty” – odpowiedziałem. Za namową Zbigniewa Napierały prezes Janusz Roszkowski przeniósł mnie na pozostałe po nim miejsce dyrektora Dwójki. Sam został korespondentem w Londynie. Roszkowski wyciągnął koniak i cieszył się z tego, że mnie uratował. Ja też. Na koniec 1988 roku jedyny raz prezes TVP wręczał „Wiktory”. Między innymi: Jerzemu Waldorffowi, Lechowi Wałęsie, Wacławowi Kowalskiemu z „Samych swoich”, Janowi Miodkowi, Hannie Banaszak. Nie błagałem go o transmisję. Wolałem, żeby był Wałęsa bez transmisji, niż transmisja bez niego. Tak było zawsze, łącznie z ostatnimi 26. „Wiktorami” na Zamku Królewskim.

A rok 1989? Wtedy, kiedy Wiktora otrzymał Jan Paweł II?

Rok 1989 był przełomowy. Wtedy starzy ludzie i stare czasy mieszały się z nowymi. Jury pod przewodnictwem Gustawa Holoubka nie przyznało Wiktora w ogóle. Już mieliśmy się rozejść, kiedy członek jury ksiądz Wiesław Niewęgłowski powiedział: „Mam kandydata niepodważalnego i najbardziej godnego tej statuetki, naszego papieża Jana Pawła II”. Ze Stefanem Bratkowskim, członkiem jury, napisaliśmy uzasadnienie decyzji i wyraziliśmy nadzieję, że poczucie humoru naszego papieża pozwoli mu zaakceptować to wyróżnienie, przeznaczone w normalnych warunkach dla gwiazd bardziej codziennych. Jury przyjęło jednak, że wobec roku tak niezwykłego ma prawo do decyzji niezwykłych... Jan Paweł II Wiktora przyjął, nadając mu przez to wyjątkową wartość.

Czy w ciągu tych 26 lat miały miejsce jakieś sytuacje, kiedy coś poszło nie tak, jak miało pójść lub pojawiły się jakieś nieprzewidziane wydarzenia?

Tych 26 lat, to wiele wspaniałych chwil i także nieoczekiwanych wydarzeń. Dopiero po sześciu latach, w 1991 roku, miała miejsce pierwsza transmisja „Wiktorów” w Dwójce, zorganizowana przez Rok Corporation. Rozwiedzeni: Krzysztof Kolberger i Anna Romantowska zgodzili się poprowadzić uroczystość. Obecny był prezes Thomsona, sponsora gali, który przemawiał bardzo łamaną polszczyzną, na żywo, aż 10 minut! Potem, na prośbę prezesa Andrzeja Zaorskiego, stanąłem obok prezentera „Wiadomości” i wyjaśniłem, że Telewizja Polska tylko transmitowała „nie swoją” imprezę... Zwycięsko wyszli z „Wiktorami”: Krystyna Janda, Jacek Kuroń i „Polskie ZOO”. Rok wcześniej, w 1990, był problem z Anatolijem Kaszpirowskim, który otrzymał najwięcej głosów od widzów. Przewodniczący jury Andrzej Łapicki nie zgodził się jednak, żeby jury nagradzało tak „dziwną” osobę. W rezultacie przyznano specjalnego „Wiktora”, pozaregulaminowego. Kiedy dwa lata wcześniej Kaszpirowski – odkryty przez „Bliżej Świata” – zawojował Polskę, zaprosiłem go do występów w Dwójce. „Adin, dwa, trii, cietyrie”... - pamięta Pan? Od razu podniósł się krzyk środowiska. Prezes Andrzej Drawicz zwrócił się do mnie: „Józku drogi, co teraz zrobimy? Może zapłacić i skończyć?” Odparłem: „Zapomniałeś Andrzeju o snach na styropianie, rzucaniu telewizorów z 9. piętra? Domagałeś się, żeby to ludzie decydowali, co chcą oglądać – nie decydenci. No to masz. Jest jak w piłce nożnej. Sprawy błahe, drugorzędne, jeśli przyciągają miliony stają się pierwszorzędne i bardzo ważne. Nawet politycznie. Bardzo lubiliśmy się z Drawiczem.

Okres, o którym Pan teraz mówi to czas, kiedy w telewizji publicznej pojawiły się pierwsze reklamy, magazyn poranny, telenowela…

Przy prezesie Drawiczu wszystko się udawało. Jeszcze w „Kurierze Telewizyjnym” zamieściłem pierwszą reklamę, „Prusakolepu”, później pierwszą reklamę piwa Dojlidy, pierwszą loterię fantową, pierwszą telewizję śniadaniową, pierwszą telenowelę „W labiryncie”... W ciągu roku powiększyłem ilość godzin programu z 6 do 18! Kiedy zarząd ogłosił w prasie, że w obliczu wielkiej biedy i wprowadzania gospodarki rynkowej, w 1990 r. Dwójka chwilowo będzie nadawać ledwie 4 godziny, dziennikarze pytali, co ja na to. Powiedziałem, że się nie zgadzam, absolutnie. Jeśli jest mało pieniędzy trzeba właśnie wydłużyć antenę, żeby było gdzie zarobić. Zatrudniłem szefa loterii „Błękitna” z Foksal i uruchomiliśmy wspólnie z Pocztą Polską telewizyjną loterię „Teletombola”. Kilkaset milionów zarobku. Zleciłem Januszowi Rolickiemu z Interpressu produkcję pierwszej w TVP telenoweli „W labiryncie”. Zatrudniłem Tomka Raczka, który zakupił w USA seriale: „Muppet Show”, „Sesame Street”, „Crime Story”, „Wonderful Years”, pierwszą transmisję z Oskarów. Krytykowano mnie, gdy zamówiłem transmisję z Miss World... A tymczasem tam zwyciężyła Aneta Kręglicka! Dużo pomagał Lew Rywin, wiceprezes ekonomiczny. Z nim załatwiliśmy zgody telewizji satelitarnych dla Programu II. Odwiedziła nas nawet Bobby Batista z CNN, żeby zobaczyć swoje codzienne występy w „Panoramie Dnia”.

Chyba Pana pomysłem było wprowadzenie do TVP producentów niezależnych…

Na początku lat 90. w TVP obowiązywał „popiwek”, czyli podatek od wynagrodzeń ponadnormatywnych. Można było więcej płacić, ale nie osobom zatrudnionym w TVP. Dlatego uruchomiłem pierwszych producentów niezależnych, m.in. Chojeckiego w Paryżu, Terleckiego, Lampkę, Grzywaczewskiego w Gdańsku, Kwiecińskiego, Manna i Maternę, Zientarskiego, Kęcika... Wszyscy zakładali firmy. Jaki świetny był wtedy skład kierownictwa TVP: Andrzej Drawicz – prezes, Lew Rywin i Jan Dworak – wiceprezesi i dyrektor biura reklamy, Piotr Gaweł. Wspaniale było pracować pod wodzą tych ludzi. I jeszcze, niech Pan sobie wyobrazi, funkcję dyrektora Jedynki objął Maciej Strzembosz. Od razu poprosił mnie, bardziej doświadczonego wówczas, o pomoc w zorganizowaniu dnia Wyborów Prezydenckich 1990, w których wygrał Lech Wałęsa. Pierwsze słupki notowań, wykresy, łączenia. Maciek, jak się później okazało, produkował programy, seriale, widowiska. W końcu został prezesem Izby Producentów Audiowizualnych. Stał się następnym po Mariuszu Walterze liderem, wizjonerem i twórcą programów rozwojowych dla telewizji w Polsce. Wkrótce jego ustawa o Telewizji ma wejść w życie, jak twierdzą ludzie Prezydenta RP. Wtedy, w 1990 roku, doskonale mnie rozumiano, gdy mówiłem, że instytucja TVP to zaledwie jeden punkcik, a tysiące takich punktów –  twórców, firm i agencji – znajduje się na zewnątrz Woronicza. Są one nieograniczonym polem inspiracji, pomysłów, eksplozji talentów, twórczości  i odpowiedzialności. I taką odpowiedzialność podjąłem.

To wtedy podjął Pan ryzyko prowadzenia działalności jako producent zewnętrzny?

Przypadkowo w firmie z Jarocina: Rok Corporation – Rok = rolnictwo, obrót, kultura. Właśnie stamtąd przyjechał nieznany mi gość, Krzysztof Grodzki, właściciel dużego majątku rolnego. Ciotką jego żony była Barbara Piasecka-Johnson. Jeszcze w  1991 roku przez krótki czas byłem prezesem, ale kupiliśmy upadające pisma „Wprost” i „Szpilki”, drukarnię w Łodzi, uruchomiliśmy miesięcznik „Telewizja”, robiliśmy dla Dwójki „Bliżej Świata”. Zatrudniłem Jerzego Owsiaka i Waldka Chełstowskiego, żeby w Jarocinie przywrócili festiwal. Owsiak przyszedł do mnie jeszcze w Dwójce. Zrobili z Chełstowskim, znanym ze Studia 2, niesamowity koncert przed Zamkiem Królewskim. Po udanym Jarocinie wzięli na warsztat pierwszą Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Ja wygrałem przetarg Unii Europejskiej i upowszechnialiśmy z Grażyną Bukowską i Ewą Michalską potrzebę prywatyzacji w Polsce. Kiedy jeszcze mało kto jej chciał. Z Poznania osobiście przyjechał do nas biznesmen Bykowski, żeby zrobić kampanię nowego Invest Banku. Zająłem się koncepcją i logo, reklamę i wprowadzanie na rynek oddałem Michałowi Kwiecińskiemu. Na mnie z kolei czekało PSL, żeby im pomóc wygrać wybory. Młody i zdolny Waldemar Pawlak dopiero co ukończył politechnikę. Raz przeczytał tekst i znał go na pamięć. Później, jako wygrany premier, wystraszony, spięty, nie wytrzymał długo. Dwa lata później, w 1993, rolnicy z Rok Corporation wrócili do Jarocina, więc założyłem swoją firmę. Już nie Rok tylko Media Corporation. Wtedy Waldemar Pawlak ponownie poprosił mnie o zrobienie kampanii – z czego się ucieszyłem. Miałem nawet pomysł z „Wesela” Wyspiańskiego. Chłopi i Smoleń z dwa razy wyższą panną młodą. Tańczyli jak u Wyspiańskiego, dużo śmiechu i ważnych rozmów. Na koniec „Gazeta Wyborcza” napisała: „Smoleń wygrał wybory”, zwycięstwo PSL z muzyką Piotra Rubika w tle. Potem przez dwa tygodnie namawiał mnie premier Pawlak, żeby objąć TVP, po Walendziaku. Nie chciałem; wszystko mogłem robić, ale nie prezesować Telewizji. To straszne!

Często Pan odmawiał?

Kiedy indziej odmówiłem Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. „Nie lubię polityki”, mówiłem. „To dobrze – odpowiadał prezydent. – Chodzi o perfekcjonistę zawodowego, a nie wtrącającego się do polityki”. Nie uległem, dzięki Bogu. Najbliżej do decyzji, by objąć prezesurę, doprowadził mnie Mariusz Walter. Pozostałem tylko w Radzie Nadzorczej TVN, co mnie wiele nauczyło. Obok Waltera, Wejcherta, Irka Chojeckiego, Waldka Chełstowskiego i innych był też główny udziałowiec z Ameryki, Lauder. Myśleliśmy, że powie coś o kosmetykach, tymczasem on nas zaskoczył: „Musimy sięgnąć po fachowców z Holandii, Endemola na przykład. Wyższe kwalifikacje, profesjonalne światło, scenografia z dobrych materiałów”. Mariusz do mnie: „Nam fachowcy, po co?” – „W Big Brotherze są najlepsi na świecie – wyjaśniał Lauder. – Po co mamy zaczynać nisko i się wspinać. Bądźmy od razu z nimi najlepsi. Z Ameryki przyjeżdża ośmiu instruktorów komórek i smsów”. Ktoś chciał powiedzieć: „Big Brother” za miesiąc, a w Polsce komórek niewiele. Po dwóch miesiącach Mariusz zdecydował: „Trzeba mieć fachowców i ich wiedzę. Prawdziwe pieniądze, które dał nam „Big Brother”, to smsy. Milion osiemset tysięcy codziennie, a w szczytach dwa miliony czterysta”.

Chciałbym na chwilę wrócić do Wiktorów. Czy w historii tego plebiscytu są momenty dla Pana szczególnie ważne?

Najwięcej nauczył mnie ten moment, kiedy „Wiktora” przyjął Jan Paweł II. Dla tego faktu warto było organizować plebiscyt. Był to papież, który na równi traktował wierzących i niewierzących. Jeśli ateizm służy człowiekowi, to dobrze – mówił. Człowieka, jako istotę ludzką, stawiał przed Kościołem i religią. Zrozumiałem, że nowoczesność i rozwój nauki musi wpływać na rozwój religii, żeby wiary nie przekazywać przez pokolenia jak skałę! Nie naruszaną, nie wystawianą na próbę, ożywianą, mądrzejszą. Bo albo wiara będzie się rozwijać wraz z rozumem ludzkim, albo jej nie będzie wcale – jak mówił święty Augustyn. Rozwijający się wszechświat, który bardzo interesował Jana Pawła II, wskazuje wiele punktów wspólnych religii i nauki. Choćby to, że życie przyszło z kosmosu.

Na początku o przyznaniu Wiktorów decydowała publiczność, potem środowisko. Czy nie sądzi Pan, że obecnie większą popularnością cieszą się plebiscyty, w których nagrody przyznaje publiczność, jak na przykład „Tele Kamery”?

Obydwa plebiscyty są jednakowo ważne i potrzebne. Media są dla ludzi więc od ludzi trzeba wyjść, poznać ich wzruszenia i oczekiwania. Ważne, co oni sami myślą i oczekują. Jednak poznanie „osobowości” ludzi, którzy stanowią wzorce osobowe, którzy zachwycają, czasem nawet swoim człowieczeństwem – wymaga oceny bardziej dojrzałej, fachowej. Podobnie jak w Oskarach, zwycięzców wybierają dotychczasowi laureaci wysyłając ankiety do kancelarii prawniczej. Podobnie jest u nas, tyle że Oskary są nagrodą za rolę w filmie, a Wiktory za rolę w życiu. Od 1992 roku wprowadziłem pierwsze SuperWiktory za całokształt. Otrzymali je: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski, Edyta Wojtczak i Jan Suzin. Następne trzy lata organizowały plebiscyt i galę moje Media Corporation razem z „Tele Tygodniem”. Zaczęli wygrywać: Jerzy Owsiak, Tomasz Lis, Grażyna Torbicka, Wojciech Mann. Po SuperWiktory w 1994 stanęła wspaniała czwórka: Gustaw Holoubek, Andrzej Łapicki, Lucjan Kydryński, Bohdan Tomaszewski. W 1999 stali obok siebie: Niemen, Kydryński, Owsiak, Górniak i Kayah, a trochę dalej: Wajda i Hoffman. Po kilku latach doszli Roman Polański i Agnieszka Holland. Obok Wajdy i Hoffmana powinien był stać Jean-Claude van Damme, ale jury nie zgodziło się mu wręczyć wybranego przez widzów SuperWiktora Specjalnego – ponieważ był aktorem filmów tylko klasy B. Jednak nasza wysłanniczka Teresa Sobeńko wręczyła laureatowi SuperWiktora w Hollywood. Film z tego wydarzenia ukazał się na telebimie w Teatrze Polskim podczas uroczystości. SuperWiktora uznano w Ameryce za przystojniejszego od Oskara. Jednak Jean-Claude’a jeszcze bardziej zainteresowali wcześniejsi laureaci: Andrzej Wajda, Lech Wałęsa, Jan Paweł II... Natychmiast przyjechał do Polski i dziękował za statuetkę osobiście. W telewizji i na spotkaniach z ludźmi. Z jednej strony zwyciężały niezapomniane postacie: Jerzy Waldorff, Stefan Kisielewski, Jan Nowak Jeziorański, z drugiej młodzieńcy: Adam Małysz, Justyna Kowalczyk, Robert Kubica... Są też razem, w historycznym katalogu showmani: Szymon Majewski, Wojciech Cejrowski i Kuba Wojewódzki. Zabawni, inteligentni, nieraz zaskoczyli otoczenie, łamali schematy, prowokowali myśli dając ludziom coś więcej niż rozrywkę. W 1995 roku, gdy uzbierała się grupa 100 laureatów, powstała Akademia Wiktorów. Kilka lat później powołałem 19-osobową Kapitułę (też złożoną z laureatów), której oddałem rządy nad Akademią, przestrzeganie regulaminu i przebiegu plebiscytu. Pilnowałem tylko, żeby te plebiscytowe prace bezpiecznie przebiegały.

Jest Pan jednym z najważniejszych twórców w historii TVP. To Pan stworzył „Teleexpress”, „Panoramę Dnia”, bardzo popularne programy sprzed lat: „Którędy do przodu”, „Bliżej Świata”, „Telewizja nocą”, „Z batutą i humorem”, telenowelę „W labiryncie” oraz niedawno – serial „Blondynka”. Jak Pan ocenia z tej perspektywy to, co się dzieje obecnie w TVP?

Do tej listy mogę jeszcze dodać współczesne moje programy: „Echa Stadionów – Magazyn Olimpijski”, „Jaka to melodia?”, „Europa da się lubić”... Przez ten okres 20 razy zmieniali się prezesi, a cztery razy zmieniała się większa ilość dyrektorów. Z nowymi propozycjami przychodziłem ciągle do nowych kierowników, dyrektorów lub dyrektorów generalnych. Każdemu z tych ludzi musiałem się od nowa przedstawiać, kim jestem. Byli to ludzie słuszni politycznie albo protegowani, ale zawodu dziennikarskiego często dopiero się uczyli. Jeszcze nie powyrzucali starych programów i nie powstawiali nowych swoich, a już zmieniła się partia rządząca lub dyrektor i od nowa to samo. Od 1992 roku robiłem w swojej Firmie kampanie reklamowe: Daewoo, Coca Coli, Dojlid, PZU, TP, BRE, Opel, Nestle, i 200 innym firmom. Dopiero w 1997 przyszli do mnie wicedyrektor Jedynki, Wojciech Trzciński i pani Barbara Kalicińska, przedstawiciele licencjodawcy „Jaka to melodia?”. Przyjąłem propozycję produkcji i program zaczął robić karierę. Kiedy doszło do emisji pięć razy w tygodniu i 7,9 miliona widzów, nowy wicedyrektor Jedynki, Piotr Dejmek przysłał pismo, aby zakończyć emisję, „bo formuła już się zużyła”. Trudno – Polsat przyjął „Jaką to melodię?” od razu. Uzgodniłem szczegóły z prezesem Aleksandrem Myszką. Tymczasem w TVP burza. Udział w rynku zagrożony. Prezes Jan Dworak i szef reklamy, Piotr Gaweł, zapłacą za nową scenografię, nową orkiestrę i za co chcę.  Koniecznie, żebym wrócił. Bo co powiedzą tym ośmiu milionom widzów. (Dziś, zimą ogląda 6 milionów). Wróciłem. Szybko przeleciała runda kilku p.o. prezesów i kolejny atak nastąpił w 2010 roku. Właśnie GFK Polonia na zlecenie „Rzeczpospolitej” przeprowadziła badania, w których widzowie mieli wybrać najlepszy program 20-lecia, bez względu na kategorie. Wygrała zdecydowanie „Jaka to melodia?”, zdobywając 50% głosów. Nikogo to nie ucieszyło w dyrekcji Jedynki. Zaczęły się powtórki i obcinanie budżetu, który bardzo zdziwił Polsat. Tylko 30 tysięcy złotych na wszystkich uczestników; solistów, orkiestrę, kompozytorów, choreografów, kostiumy, studio nagrań, tancerzy, prowadzącego, gwiazdy, publiczność, producenta zewnętrznego. Oprócz studia – techniki i jej obsługi...

Czyli rozumiem, że w tym momencie z Pana punktu widzenia pozycja programu „Jaka to melodia” jest w TVP zagrożona?

Od 1 września tego roku Jedynka zrezygnowała z gwiazd i odcinków specjalnych w „Jaka to melodia”. Te gwiazdy, które są obecnie, finansuje producent. I tak się dzieje, mimo że program zarabia najwięcej pieniędzy z reklam spośród wszystkich ukazujących się programów w Polsce! Za pięć miesięcy, od stycznia do końca maja – bo z czerwca Jedynka zrezygnowała – 78,6 miliona złotych. Zwykły odcinek zarabia pięć razy więcej niż kosztuje. Mimo to na styczeń i luty Jedynka nie zaplanowała emisji „Jaka to melodia”, bo „brakuje jej pieniędzy”. Dopiero za sprawą prezesa Juliusza Brauna i zarządu, decyzja o emisji teleturnieju w styczniu jest niezagrożona. Choć umowy jeszcze, jak zwykle, nie widać.

Ostatnio w rankingach popularności telewizyjna Jedynka niestety traci. Z czego to może wynikać?

To prawda, udział w rynku „królowej anten”, słynnej Jedynki, zleciał w dół, obecnie jest najniższy w historii. Zlatują też reklamy. Prezes Juliusz Braun zastał Polską Telewizję bardzo zaniedbaną. Różnym szefom tej instytucji publicznej bynajmniej nie zdawało się, że są na służbie publicznej! Tylko, że są pewnie Solorzami albo Walterami i mogą sobie robić, co chcą... Jeśli jednak ocena ma być sprawiedliwa i precyzyjna – za upadek TVP największą winę ponosi jej właściciel, polski Rząd. Tak chwalony – i bardzo słusznie – przez całą Europę za sukcesy gospodarcze, sukcesami misyjnymi i edukacyjnymi pochwalić się nie może. Bo działalność TVP nie może podlegać mechanizmom rynkowym. Telewizja publiczna była zmuszona do zamieszczania programów komercyjnych, żeby się utrzymać z reklam. A kto powiedział ludziom, żeby nie płacili abonamentu?

Myśli Pan, że jest jakieś rozwiązanie? Można tej sytuacji zaradzić? Jak?

Nadszedł moment, że racją stanu jest otworzyć się na ducha czasu: eksplozję cywilizacji, wiedzy, nauki, innowacji, pomysłowości. Na gospodarkę i życie oparte na wiedzy. Żyjemy przecież w erze innowacji, a znajdujemy się na końcu jej peletonu. W tej sytuacji, kiedy rząd-właściciel da pieniądze, cała TVP, każdy program będzie mógł być misyjny. Oparty na wiedzy, innowacji i edukacji. To, że jest rządowy, stwarza wielką szansę. Gdy niebawem cyfryzacja rozmnoży wszystkie anteny, telewizja rządowa będzie pierwsza w kolejce. Skądś trzeba wiedzieć wszystko. I dokładnie, jakie będzie nasze życie i jak nam to polski rząd przygotowuje, jeśli uczciwie mamy przyłączyć się do drużyny z napisem Polska. Jest lepiej, są emocje i każdy widzi, ile trzeba, by zmartwychwstać.

Co Pan myśli o ofercie konkurencyjnych dla TVP stacji telewizyjnych – mam na myśli oczywiście Polsat oraz TVN?
 
Cała telewizja TVN przyjęła wysokie standardy, które windują ich w górę. Świetnie dobrani prezenterzy, światło, wielka dbałość o niezwykłe newsy. Wielkie uznanie należy się im za pracę na wysokich obrotach, mimo tak wielkich długów. W obecnej formie nic im nie grozi, a program „Dzień dobry TVN” o lata świetlne wyprzedził pozostałych. Dobór informacji, elokwencja prowadzących, niezwykli goście, wspólna stylistyka. Jeśli będą w cyfrze na 100% zawojują rynek. Myślę, że inspiruje także Polsat, który robi ogromne postępy.


O rozmówcy
Józef Węgrzyn, założyciel i prezes firmy Media Corporation. Były szef pism: „Prometej”, „Sztandar Młodych”, „Itd”. Były dyrektor Programu II TVP i Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego WOT. Był również członkiem Rady Nadzorczej TVN. W TVP stworzył: „Teleexpress”, „Panoramę Dnia”, „Bliżej Świata”, plebiscyt osobowości „Wiktory”, uruchomił m.in. programy: „Telewizja nocą”, „Z batutą i humorem”, cykl: „100 największych Polaków”, „Którędy do przodu”, „100 pytań do...”, pierwszą telenowelę „W labiryncie”, pierwszą loterię telewizyjną „Teletombola”. Zamieścił też pierwszą reklamę telewizyjną (Prusakolep) i pierwszą reklamę piwa (Dojlidy). Wprowadził na antenę telewizyjną newsroom, telewizję śniadaniową, prezenterów w miejsce spikerów i pierwszy rozpoczął współpracę z producentami niezależnymi. Jego firma Media Corporation specjalizuje się w produkcji filmowej i telewizyjnej. Ma na koncie takie tytuły, jak: „Jaka to melodia?”, „Europa da się lubić”, „Wierzę, wątpię, szukam”, „Magazyn Olimpijski – Echa Stadionów” oraz cykle, m.in.: „Piękniejsza Polska”, „Zielona Polska”, „Bliżej Europy”.

Dołącz do dyskusji: Józef Węgrzyn: Trzeba otworzyć się na ducha czasu

12 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
VITZ
A koło też Pan józef wymyślił ?:-)
0 0
odpowiedź
User
man
OO to ten buc w wywiadzie nie kazał napisać, że jest dr Józef Węgrzyn, a nie zwykły Józef Węgrzyn? Z tekstu wynika, że od 20 lat przy korycie są te same osoby: Kwieciński, Lampka, Strzembosz. Brawo!!
0 0
odpowiedź
User
Sako
Dziadek Węgrzyn opowiada o nowoczesności. Dobre...
0 0
odpowiedź