Bartosz Węglarczyk - wicenaczelny dziennika „Rzeczpospolita”
Z Bartoszem Węglarczykiem, nowym zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, rozmawiamy o jego przemyśleniach w związku z objęciem tej funkcji, pomysłach związanych z przeprowadzeniem rewolucji w „Rzeczpospolitej” oraz atmosferze wokół tego dziennika po publikacji artykułu o trotylu na pokładzie Tupolewa oraz zwolnieniu ekipy odpowiedzialnej za ten artykuł.
Krzysztof Lisowski: Panie Bartoszu, gratulujemy Panu objęcia funkcji zastępcy redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”. Z jaką strategią obejmuje Pan to stanowisko?
Bartosz Węglarczyk, zastępca redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”: Oczywiście jestem dumny, nie mam jednak jakichś własnych przemyśleń i indywidualnej strategii w związku z objęciem przeze mnie funkcji wicenaczelnego „Rzeczpospolitej”. Wiadomo już od jakiegoś czasu, że „Rzeczpospolitą” czekają poważne zmiany. Stanie się ona nowoczesnym medium i poczynione zostaną w związku z tym inwestycje. Tak, jak całe kierownictwo dziennika będę po prostu nad tym pracował.
Od kiedy będzie Pan czynnie pełnił nową funkcję i za które działy będzie Pan odpowiedzialny?
Zastępcą redaktora naczelnego „Rz” jestem już od poniedziałku od godziny 16.30 (śmiech - przyp. red.). Będę odpowiedzialny za białe strony „Rzeczpospolitej”, a więc za takie działy, jak polityka, sport, kultura i zagranica.
Jak Pan postrzega w chwili obejmowania nowej funkcji rynkową pozycję „Rzeczpospolitej”?
Uważam, że „Rzeczpospolita” ma szanse zostać pierwszą w historii Polski gazetą oraz jedną z pierwszych w Europie, która szybko i sprawnie przygotowana zostanie do totalnej rewolucji, jaka czeka media papierowe. To jest dla mnie najważniejsze zadanie. Nie zostałem wicenaczelnym po to, aby w jakikolwiek sposób zmieniać linię tej gazety. Mam nadzieję pomóc „Rzeczpospolitej” przejść przez rewolucję, która jest niezależna od poglądów politycznych i na tym głównie będę się skupiał.
A jak ta rewolucja będzie – Pana zdaniem – wyglądać?
W tym momencie w przypadku większości polskich gazet ich papierowe wydania to wydania główne, natomiast wersje internetowe i tabletowe są czymś dodatkowym. Po rewolucji, o której mówię, będzie odwrotnie. Wydania tabletowe i internetowe będą wydaniami głównymi, natomiast wydanie papierowe będzie tylko dodatkiem. Uważam, że wydania papierowe gazet z czasem będą zanikać, aż w pewnym momencie zupełnie znikną z rynku. Właśnie do tego chcemy się przygotować.
Jest już jakiś dokładny harmonogram działań?
Przede wszystkim zmienimy strukturę gazety, a redakcja będzie funkcjonować na zupełnie innych zasadach. Chciałbym, aby strukturalna część rewolucji, o której mowa, zakończyła się do końca tego roku. Plan jest już gotowy, jednak w tej chwili nic więcej na ten temat nie wolno mi powiedzieć.
Zatem: jak Pan widzi „Rzeczpospolitą” za kilka lat, już po przeprowadzeniu planowanych zmian?
Będzie to gazeta, którą w 80 procentach czyta się na tabletach i w telefonach komórkowych, w 10 procentach w internecie oraz w 10 procentach na papierze. To są oczywiście dane orientacyjne. Będzie to gazeta wydawana w trybie ciągłym, to znaczy w internecie non stop, natomiast wersje mobilne będą wydawane kilka razy dziennie. Wydanie drukowane będzie podsumowaniem poprzedniego dnia. Dziennikarze będą multimedialni, dla wydania papierowego będą pracować na samym końcu, będą skupiać się przede wszystkim na bieżąco na wydaniach internetowych i tabletowych. „Rz” będzie nadal gazetą nowoczesną, konserwatywną (w zachodnioeuropejskim tego słowa znaczeniu), w sprawach wolności jednostki liberalną, z lekko na prawo skrzywionym światopoglądem obyczajowym.
Obejmuje Pan stanowisko wiceszefa „Rz” w trudnym momencie. Wciąż trwa negatywna burza medialna po zwolnieniu ekipy odpowiedzialnej za publikację artykułu o środkach wybuchowych na pokładzie Tupolewa...
Każda gazeta na świecie, zwłaszcza duża i opiniotwórcza, ma różne momenty w swojej historii. „Rzeczpospolita” – trzeba to przyznać – znalazła się po publikacji wspomnianego przez Pana artykułu na zakręcie. No cóż, ja uważam, że teraz musimy wszyscy po prostu zająć się rzetelną pracą dziennikarską i robić najlepszą gazetę, jak tylko się da.
Wyrażane są opinie, że to co zrobiono z ekipą odpowiedzialną za artykuł o trotylu, to był zamach na wolność słowa oraz efekt wpływów politycznych w „Rzeczpospolitej”… Co Pan o tym myśli?
Ja się z tymi opiniami nie zgadzam. Opinie te są uzależnione od tego, jakie poglądy polityczne ma osoba je wyrażająca. Uważam, że dziennikarze powinni wykonywać swoją pracę najlepiej jak się da, a poglądy polityczne zostawić na boku. Jakoś dziwnie okazuje się, że osoby, które twierdzą, że był to atak na wolność słowa, w rzeczywistości popierają opozycję. Dziennikarze są w naszym kraju środowiskiem bardzo podzielonym i zawsze tak będzie.
Czy Pan puściłby do druku sporny tekst o trotylu?
Na podstawie wiedzy, jaką mam w tym momencie mogę Panu powiedzieć, że ja takiego tekstu nie puściłbym do druku.
Do tej pory prowadził Pan kilka projektów, był Pan naczelnym „Sukcesu”, prowadził Pan także „Dzień Dobry TVN”. Jak Pan to wszystko chce pogodzić z nową funkcją?
Powiem tak: z czegoś będę musiał zrezygnować, a coś będę robił dalej. Nie podjąłem jeszcze żadnych decyzji, zdecyduję się w ciągu kilkudziesięciu najbliższych godzin. Zapewne będę musiał ograniczyć moje projekty realizowane poza wydawnictwem Presspublica, jednak wiążąco nic nie mogę jeszcze potwierdzić.
Dołącz do dyskusji: Bartosz Węglarczyk - wicenaczelny dziennika „Rzeczpospolita”