„Wprost” zarzuca Kamilowi Durczokowi kłamstwa ws. molestowania, będzie kolejny proces
Byli dziennikarze „Wprost”, którzy na początku ub.r. napisali kilka tekstów zarzucających Kamilowi Durczokowi mobbing i molestowanie w redakcji „Faktów” TVN, uważają, że Durczok w ostatnich wypowiedziach wbrew prawdzie kreuje się na ofiarę całej sytuacji, twierdząc, że nie dopuścił się opisanych czynów. - Rozmawialiśmy z tak dużą liczbą ludzi z TVN-u, że mogliśmy zrobić dużo więcej tekstów niż rzeczywiście powstało - mówi Sylwester Latkowski. - Już dziś zapowiadam: będzie kolejny proces z „Wprost” i Latkowskim - informuje Durczok.
W styczniu i lutym ub.r. we „Wprost” ukazała się seria tekstów o mobbingu i molestowaniu kobiet w pracy. Na początku pierwszego artykułu krótko opisano, jak szef dużej redakcji telewizyjnej wulgarnie zaproponował seks podlegającej mu popularnej dziennikarce, a kierownictwo stacji nie zareagowało, kiedy powiadomiła ich o tej sytuacji. W kolejnym zrelacjonowano pobyt Durczoka w mieszkaniu znajomej, gdzie miała miejsce interwencja policji (wynajmująca kobieta zalegała z opłatami), a dziennikarze tygodnika kilka miesięcy potem znaleźli tam osobiste rzeczy Durczoka, materiały pornograficzne i ślady białego proszku. W następnych dwóch tekstach wprost zarzucono ówczesnemu szefowi „Faktów” TVN, że napastował swoje podwładne (świadczyła o tym relacja anonimowej byłej researcherki programu) oraz krzyczał na podwładnych (opisała to anonimowo grupa pracowników „Faktów”).
TVN już po pierwszym tekście, w którym nie padło nazwisko Kamila Durczoka, powołał komisję do zweryfikowania pogłosek o mobbingu i molestowaniu w stacji. Durczok wziął wolne (a potem zwolnienie lekarskie), a zaraz przed tym w wywiadzie w TOK FM zapewnił, że nikogo nie napastował, natomiast miał ostry styl zarządzania i pozostawał w relacjach prywatnych z niektórymi podopiecznymi.
Komisja po rozmowach z 37 obecnymi i byłymi pracownikami stacji, m.in. Durczokiem, ustaliła, że trzy zatrudnione osoby mogły być narażone na niepożądane zachowania (nie wskazano, że sprawcą był szef „Faktów”). Wypłacono im rekompensatę, jednocześnie za porozumieniem stron rozwiązano umowę z Kamilem Durczokiem.
Dziennikarz wytoczył autorom artykułów i wydawcy „Wprost” kilka procesów cywilnych i prywatny akt oskarżenia za zniesławienie. W procesie dotyczącym artykułu o mieszkaniu znajomej sąd pierwszej instancji w maju br. orzekł, że dziennikarzowi należą się przeprosiny i 500 tys. zł odszkodowania (pozywający domagał się 7 mln zł).
Durczoka po rozstaniu z TVN obowiązywał półtoraroczny zakaz konkurencji. Na początku października dziennikarz uruchomił swój serwis internetowy Silesion.pl, a w drugiej połowie miesiąca zaczął prowadzić cotygodniowy program publicystyczny „Brutalna prawda” w Polsat News. Ponadto udzielił kilku wywiadów, głównie na temat kulis pracy w „Faktach” i pożegnania z TVN. W zeszłym tygodniu ukazała się jego książka „Przerwa w emisji”.
We wszystkich tych wypowiedziach Kamil Durczok zapewnia, że nie napastował żadnej ze swoich podwładnych i co prawda zdarzało mu się krzyczeć na podwładnych, ale nie wyżywał się na nich, tylko dbał o jak najlepszą jakość przygotowywanych materiałów. W „Przerwie w emisji” opisał, że podwładni różnie na to reagowali, np. Jakub Sobieniowski odpowiadał mu równie ostro, natomiast niektóre z obrażonych osób pocieszał i przepraszał potem jego zastępca Grzegorz Jędrzejowski.
Skąd więc pogłoski o tym, że źle traktuje podwładnych? - Wiedziałem, że nie byłem święty. I wiem, co robiłem. Wiem, czy byłem dobrym mężem, czy nie. Był czas, kiedy w ogóle nie byłem mężem. Nie będę w to właził, bo to są moje prywatne sprawy. Robiłem, co chciałem - opisał Durczok w rozmowie z „Newsweekiem”. W kilku wywiadach zapewnił, że nie wypowiedział wulgarnej propozycji seksu opisanej w pierwszym tekście „Wprost” o tej sprawie. Przyznał, że po rozstaniu z żoną był związany ze współpracowniczką, ale zwrócił uwagę, że w TVN nawiązanych zostało w podobny sposób wiele związków. Ponadto prokuratura i Państwowa Inspekcja Pracy po przeanalizowaniu raportu komisji TVN (dokument wyciekł do sieci w listopadzie ub.r.: według komisji Durczok wobec dwóch osób dopuścił się molestowania, a wobec kilku innych - mobbingu) nie dopatrzyły się naruszenia prawa.
Dziennikarz nie chce jeszcze mówić o szczegółach postawionych mu zarzutów, tłumacząc, że proces wytoczony byłym dziennikarzom i wydawcy „Wprost” jest tajny. - Strona przeciwna zgłosiła do tej sprawy chyb ze 112 świadków. Połowy nazwisk nie znałem - powiedział w wywiadzie w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. - Jeśli kiedyś, daj Bóg, te akta się odtajnią, to się pani bardzo zdziwi, co to za historia. Znam cały materiał i nie mówię, że z nadzieją czekam na wynik procesu ani że jestem pewien wygranej, bo to by była bezczelna próba nacisku, a ja jestem wychowany w innej kulturze, w szacunku do sądu i prawa. Ale wiem, co robiłem, wiem, że nie molestowałem - zapewnił.
Zupełnie inne stanowisko w tej sprawie mają byli dziennikarze „Wprost” Sylwester Latkowski, Michał Majewski i Olga Wasilewska (rozstali się z tygodnikiem wiosną ub.r.) oraz pracujący dalej w piśmie Marcin Dzierżanowski. W nowym numerze „Wprost” odnoszą się do ostatnich stwierdzeń Durczoka. - Wobec medialnej ofensywy nieprawdy, jaką w ostatnich dniach rozpoczął Kamil Durczok, „Wprost” czuje się w obowiązku przerwać milczenie i ujawnić, w których miejscach były dziennikarz TVN mówi nieprawdę - czytamy w zapowiedzi artykułu.
Sylwester Latkowski w wywiadzie udzielonym portalowi Dziennik.pl zapewnił, że dziennikarze mieli bardzo dokładnie udokumentowane wszystkie teksty dotyczące Durczoka. - Olga Wasilewska i Marcin Dzierżanowski spotykali się z pracownikami TVN, ofiarami Kamila Durczoka, nagrywali je. Zdarzyło się, że po tym ja i Michał Majewski rozmawialiśmy jeszcze raz z tym osobami, żeby się upewnić, czy nie konfabulują. Sprawdzaliśmy, chcieliśmy być w stu procentach pewni. I to, co widziałem, słyszałem, tych trzęsących się, płaczących ludzi tylko jeszcze uświadomiło mi, co w tej redakcji się działo - opisał.
- Mieliśmy przygotowane materiały do kolejnych tekstów - zapewnia Latkowski. Artykuły się nie ukazały, bo przestał być redaktorem naczelnym „Wprost”, a jednocześnie w redakcji zmieniła się większość dziennikarzy.
Sylwester Latkowski przyznaje, że to pozwani wnioskowali o utajnienie procesu, żeby nie zniechęcić świadków do składania zeznań. - Wiem, że ludzie się bali zeznawać, bo obawiali się, że za te zeznania Durczok ich poda do sądu. Widzieli, jakich sum odszkodowawczych żąda Kamil Durczok. Na szczęście wiele z ofiar poszło do sądu z podniesioną głową - zapewnia.
Jego zdaniem tajność procesu jest korzystna także dla Kamila Durczoka. - Nie chciałby, żeby opinia publiczna usłyszała zeznania bardzo znanej dziennikarki, która była jego podwładną w TVN, a potem - uciekając przed nim - przeszła do innej stacji. Nie chciałby, żeby gazety drukowały informacje, w jaki sposób molestował, jakie składał propozycje seksualne, jaki nacisk wywierał. Nie chciałby, żeby wyszło na jaw, że do swojej podwładnej mówił: Nie mam majtek pod dżinsami, jedziesz do mnie? Albo: Oprzesz się o ścianę, wejdę od tyłu, suko - wyliczył Latkowski.
- Molestował i to nie tylko tę jedną dziennikarkę. Zresztą, on w pozwie nie kwestionuje molestowania. To jest jego jedna z PR-owskich zagrywek. Kwestionuje, że powiedział do dziennikarki o braku majtek pod dżinsami. Nie zaprzecza molestowaniu - podkreślił Sylwester Latkowski. - Powiedziałem mu, że to się wszystko ukaże, opinia publiczna dowie się, kim jest Kamil Durczok, bo ci ludzie, których molestował i upokarzał opowiedzieli to wszystko wcześniej dziennikarzom. On nie zakopie tego, co ci ludzie mówili. Te nagrania są w sądzie. Te nagrania są u dziennikarzy. Nie uda się mu zamknąć buź wszystkim, po prostu nie uda. Nie uda mu się zakopać tych płaczów, traum, tych terapii ludzi, którym próbował złamać życie. Jestem zdecydowany na to, żeby opinia publiczna poznała prawdę - zapowiedział.
Dodał, że przed publikacją tekstu o pobycie Durczoka w mieszkaniu znajomej interweniował Edward Miszczak, dyrektor programowy i członek zarządu TVN, starając się, żeby nie zamieszczono tego tekstu. Już wcześniej Miszczak rozmawiał z Latkowskim o tych artykułach. - Jego tak naprawdę interesowało tylko, czy będziemy kontynuować temat Kamila Durczoka. Odpowiedziałem, że jeśli będziemy mieli materiały, to będziemy. Zapytał też: Ale o co ci chodzi, przecież w tym środowisku każdy prowadzi jakieś życie towarzyskie? I zrobił przytyk do mojego życia osobistego. Tłumaczyłem, że nie zajmowaliśmy się kochankami Kamila Durczoka, że myli molestowanie seksualne ze związkiem, że opisaliśmy sytuacje, kiedy mężczyzna wywiera nacisk na swojej podwładnej, ona kilka razy odmawia, a do tego za odmowę spotykają ją konsekwencje zawodowe - opisał były redaktor naczelny „Wprost”.
Według Latkowskiego Durczok w ostatnich wywiadach i książce stara się za wszelką cenę wybielić swój wizerunek, ale to tylko pozory. - Gdyby Kamil Durczok przeprosił swoje ofiary mobbingu i molestowania, to uwierzyłbym w jego zmianę. Każdy w życiu popełnia błędy, ja też popełniłem, swoje w życiu odsiedziałem, zapłaciłem za to. A on, cóż, PR, strategia - ocenił.
Były szef „Faktów” deklaruje, że po tej aferze złagodniał jako szef. - Żeby pani wiedziała, jak teraz w pracy z tym nowym zespołem myślę na kilka słów do przodu, żeby żadne „kurwy” i „chuje” i inne wyrazy nie poleciały - zapewnił w rozmowie w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. W kilku wywiadach już w ostatnich latach pracy w TVN popadł w depresję, a zaraz po tekście „Wprost” trafił w poważnym stanie na oddział kardiologiczny.
Według Sylwestra Latkowskiego informacje o problemach zdrowotnych to część strategii PR-owej Durczoka. - Od momentu, kiedy pojawiły się pierwsze teksty we "Wprost", kiedy to lansowano, że niemal umiera w szpitalu, mówiono o zawale, stanie przedzawałowym, myślach samobójczych słynnego dziennikarza. A tak naprawdę wtedy w szpitalu wylądował Michał Majewski, współautor tekstów o molestowaniu, który jest po zawale, taka była presja - opisuje Latkowski. Dodaje, że według jego wiedzy Durczok nie miał wtedy nawet stanu przedzawałowego.
Niedługo po pojawieniu się zapowiedzi nowego numeru „Wprost” Kamil Durczok poinformował na Twitterze, że jeszcze w niedzielę odpowie na ten artykuł. - Już dziś na fb zapowiadam: będzie kolejny proces z #WPROST i Latkowskim. Choćbym resztę życia miał spędzić na sali sądowej. Całość wkrótce. Plus kilka ciekawych dokumentów o gangsterskiej przeszłości Sylwestra Latkowskiego - zapowiedział.
- Tekstu jeszcze Pan nie czytał a groźby i zapowiedź procesu już są #NagaPrawda #Durczok - zwrócono mu uwagę na profilu „Wprost”. - Boicie się, co...? I słusznie. Okładka mi wystarczy. A prawda i #Latkowski i #Lisiecki to #Brutalnaprawda - odpowiedział Kamil Durczok.
Już dziś na fb zapowiadam: będzie kolejny proces z #WPROST I Latkowskim. Choćbym resztę życia miał spędzić na sali sądowej. Całość wkrótce.
— Kamil Durczok (@durczokk) 30 października 2016
Dołącz do dyskusji: „Wprost” zarzuca Kamilowi Durczokowi kłamstwa ws. molestowania, będzie kolejny proces