Tekst „Wprost” wygląda jak zlecenie na Kamila Durczoka (opinie)
Po nagonce na Kamila Durczoka warto przypomnieć sobie zasadę domniemania niewinności. Artykuł we „Wprost” wejdzie do historii polskiej dziennikarskiej hańby i wygląda jak zlecenie na szefa „Faktów” - tak poniedziałkową publikację tygodnika „Wprost” oceniają przedstawiciele mediów.
W bieżącym wydaniu tygodnika „Wprost” opublikowany został artykuł autorstwa Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego, poświęcony życiu prywatnemu Kamila Durczoka, redaktora naczelnego „Faktów” TVN. Redakcja opisuje m.in. jak dziennikarz „uciekał z mieszkania”, w którym pozostawiono „podejrzany biały proszek przypominający narkotyki”. Tekst jest promowany na okładce tygodnika, która zdobi czarno-białe zdjęcie szefa redakcji „Faktów” z napisem „Ciemna strona Kamila Durczoka” (więcej na ten temat).
>>> Zobacz Jedynki gazet i magazynów w naszym nowym serwisie
W poniedziałkowej audycji „Poranek TOK FM” Kamil Durczok odniósł się do publikacji „Wprost” na swój temat. Dziennikarz przyznał, że odwiedził mieszkanie, w którym mieszkała jego znajoma, ale podkreślał, że to, co tam robił, nie było złamaniem prawa. - To jest moja absolutnie prywatna sprawa - powiedział Durczok. Stwierdził, że nie wie, czy w mieszkaniu znajdowały się narkotyki. Jednocześnie zauważył, że wezwani na miejsce policjanci na pewno by je zabezpieczyli i zatrzymali obecne osoby, gdyby znaleźli na miejscu coś podejrzanego (więcej na ten temat).
Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej", nie chce oceniać Durczoka, ale zgadza się, że pewne publiczne role wymagają szczególnych kwalifikacji. - Czy do tych ról należy zaliczyć rolę szefa newsów w stacji komercyjnej i prezentera informacyjnego? Tu mam wątpliwości - ocenia Bogusław Chrabota.
- Zarazem chcę przypomnieć, że celebrytyzm jest produktem medialnym, a uświęcanie celebrytów przejawem skrajnej... naiwności. Co do sprawy Kamila Durczoka mamy do czynienia z działaniami na pograniczu zniesławienia, acz, jeśli tygodnik przedstawi jakieś rzeczowe dowody co do czynów karalnych, sprawą winna zająć się oczywiście prokuratura. Na pewno celebrytyzm nie zwalnia z odpowiedzialności karnej - podkreśla Chrabota i dodaje, że zaglądanie opisywanym bohaterom w bieliznę sytuuje „Wprost” bliżej tabloidów, niż prasy opiniotwórczej (przeczytaj cały komentarz Bogusława Chraboty).
Dyrektor zarządzający Grupy naTemat i redaktor naczelny naTemat.pl zauważa, że osoby publiczne podlegają mniejszej ochronie niż anonimowe, dlatego zainteresowanie Kamilem Durczokiem wydaje się dla niego zrozumiałe. - Nawet jednak osoby bardzo publiczne mają święte prawo do prywatności - twierdzi Tomasz Machała.
- To prawo w przypadku Kamila Durczoka zostało naruszone. „Wprost” nie powinien publikować zdjęć z mieszkania. To, co Kamil Durczok robi w mieszkaniu, co lubi oglądać i czego dotykać to jest jego prywatna sprawa. Pojawia się naturalnie pytanie, co byłoby gdyby takie materiały znaleziono w mieszkaniu biskupa. Durczok nie jest jednak biskupem, nie ubierał się w stroje autorytetu moralnego. To, że przeprowadzał wywiady z najważniejszymi osobami w państwie i relacjonował najważniejszy wydarzenia nie jest powodem, by mu zaglądać do sypialni - podkreśla Machała. - Argument typu: Prowadzi ważny program, więc możemy go zmieszać z błotem, oceniam jako żenujący. Zwłaszcza że nie ma żadnego dowodu, że Durczok w tej sypialni złamał prawo. Nie ma nawet żadnego dowodu, że jest to sypialnia, z której korzystał - dodaje naczelny naTemat.pl (przeczytaj pełen komentarz Tomasza Machały).
Brak profesjonalizmu autorom tekstu o szefie „Faktów” TVN zarzuca Wojciech Surmacz, redaktor naczelny „Gazety Bankowej”.
- To kolejny pokaz braku elementarnego pojęcia o zawodzie dziennikarza. Dziennikarstwo śledcze polega na tym, że prowadzi się „śledztwo” na zasadzie kojarzenia faktów, zbierania informacji drogą legalną, czasami można posunąć się do prowokacji. Ale ja nie wyobrażam sobie wejścia do miejsca, w którym prywatnie przebywa Kamil Durczok i grzebania w jego rzeczach - wylicza Wojciech Surmacz.
- Normalny dziennikarz wykonuje jakieś czynności, dochodzi do wniosków, które później publikuje, a tworzenie cyklu jest ciągnięciem tematu głównego. Z kolei redaktorzy „Wprost” zachowują się tak jakby zdawali relację opinii publicznej z kolejnych kroków, które wykonują prowadząc swoje śledztwo, obnażając przy tym własną nieudolność - dodaje Surmacz.
Surmacz przypomina, że na Twitterze przeczytał wpis, porównujący Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego do detektywa Rutkowskiego. - Generalnie oni już dawno przestali być dziennikarzami, a są miernymi „prywatnymi detektywami”. Po tym poniedziałkowym artykule o Kamilu Durczoku nie zdziwiłbym się, jak w kolejnej publikacji przedstawią zdjęcia z przeprowadzania rewizji osobistej. Takie obrazki u Rutkowskiego były swego czasu dość popularne - wyjaśnia swoje skojarzenie naczelny „Gazety Bankowej”.
Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej” uważa z kolei, że publikacja „Wprost” o Kamilu Durczoku mocno naruszyła zaufanie czytelników tygodnika. - Mieliśmy zapowiedź artykułu na temat molestowania seksualnego w jednej ze stacji telewizyjnych, mieliśmy zapowiedź przedstawienia twardych dowodów, natomiast dostaliśmy relację redaktora naczelnego „Wprost” i szefa działu śledczego z tego jak grzebią w majtkach Kamila Durczoka i pokazują różne wstydliwe dla niego rzeczy. Nie ma to nic wspólnego z bardzo poważną kwestią molestowania seksualnego, niczego do tej sprawy nie wnosi - ocenia Wojciech Czuchnowski (przeczytaj pełen komentarz dziennikarza „GW”).
Czuchnowski podkreśla, że od redakcji „Wprost” oczekuje się, że przedstawi w końcu dowody (jeżeli takie posiada) na przypadki molestowania seksualnego przez Durczoka zamiast „niszczenia w sprawach, które z tym przestępstwem nie mają nic wspólnego”.
To nie jest żadne dziennikarstwo, to jest czyste obrzydlistwo - w taki sposób o publikacji „Wprost” wypowiada się Sławomir Jastrzębowski, redaktor naczelny Grupy Super Express. - Wygląda na zlecenie na Durczoka realizowane prymitywną metodą „na chama”. Intencje autorów są aż nazbyt wyraziste: za wszelką cenę i wszelkimi sposobami zniszczyć gwiazdę TVN. Fakty w tym tekście się nie liczą, bo żadnych faktów, które miałyby kompromitować dziennikarza tam po prostu nie ma. Chodzi wyłącznie o mechanizm „unurzania”, czyli skojarzenia szefa „Faktów” z czymś niewłaściwym - ocenia Jastrzębowski.
- Temu służy po pierwsze język autorów: „został przyłapany przez policję, jak ucieka z mieszkania”. Przyłapany? Ucieka? Przecież to nachalnie prostacka nieprawda i cały tekst taki jest. Po drugie, temu służy sekwencja bzdur rozwijanych w artykule. Dziennikarze „Wprost” wchodzą do cudzego mieszkania, w którym Durczok był nie wiadomo jak długo, i ze sobie tylko znanych powodów kojarzą jego osobę z białym proszkiem i erotycznymi akcesoriami, które mogli przecież przynieść sami. Jakim prawem? Prostym: zniszczyć za wszelką cenę. Ten materiał, który wejdzie do historii polskiej dziennikarskiej hańby, kończy się kuriozalnie „Za tydzień dalszy ciąg śledztwa „Wprost” dotyczącego molestowania i lobbingu w stacji telewizyjnej”. Jaki dalszy ciąg śledztwa, skoro oni nie przeprowadzili żadnego śledztwa, natomiast wysłuchali zwierzeń jakiejś pani? Ten tekst cuchnie sądem kapturowym - uważa naczelny „SE” (przeczytaj pełen komentarz Sławomira Jastrzębowskiego).
- Nie jestem fanem Durczoka, ale sytuacja z artykułem we „Wprost” jest dla mnie co najmniej dwuznaczna. Pojawiają się pytania: dlaczego akurat teraz „afera taśmowa”, dlaczego te kawałki taśm, a nie inne, i teraz mamy akcję w odcinkach pt. „Kamil Durczok”. To nie jest dziennikarstwo tylko działalność insynuacyjna i wygląda jak zlecenie na szefa „Faktów” - zgadza się z Jastrzębowskim Wojciech Surmacz.
- Kazimierz Krupa, były naczelny „Forbes” i mój były szef, zanim wziął tekst od dziennikarza zawsze zadawał mu jedno proste pytanie: napisałeś, co wiedziałeś czy wiesz, co napisałeś? Zawsze nam powtarzał, że lepiej wiedzieć co się pisze niż pisać co się wie. A dziennikarze „Wprost” piszą co wiedzą i zachowują się jak plotkarze, którzy knują i intrygują - tłumaczy Surmacz.
Wiceprezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i szefowa TV Biełsat Agnieszka Romaszewska-Guzy zgadza się, że jeżeli dziennikarz prowadzi śledztwo w imię wyższego celu to nie musi uwzględniać w swoim materiale wszystkich wątków, do jakich dotarł. - Generalnie prowadzenie śledztwa w sprawie brudnych, prywatnych spraw pana Durczoka pachnie mi straszną hipokryzją. W tekście przedstawione to zostało, że poucza ludzi z ekranu, a sam tarza się w rozpuście wśród torebek po białym proszku. Trzeba jednak samemu być ponad wszelkimi podejrzeniami żeby tak osądzać ludzi i grzebać im w życiorysach - zauważa Romaszewska-Guzy.
Agnieszka Romaszewska-Guzy uważa, że tygodnik „Wprost” obrał sobie za cel obnażanie ludzi ze świecznika.
- Wygląda na to, że uznano, że to się dobrze sprzedaje. Negatywna rola jest taka, że można niezwykle łatwo kogoś skrzywdzić i rzuca to cień na ludzi niewinnych. Ale ujawnienie ciemnej strony ma też swoje pozytywne strony, bo daje obraz o tym jak niezwykle niskie jest morale części ludzi na tzw. świeczniku medialnym. „Wprost” jest tabloidem, a tabloidy spełniają rolę asenizacyjną (usuwanie nieczystości - przyp. red.) w życiu publicznym - jak hiena, która zjada padlinę i oczyszcza las. Ja osobiście nigdy bym nie chciała pracować przy asenizacji i śmieci wywozić - zaznacza wiceprezes SDP.
Medioznawca prof. Maciej Mrozowski ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej ocenia, że publikacja tygodnika „Wprost” o redaktorze naczelnym „Faktów” TVN jest na granicy prawa naruszającego sferę chronionej prywatności człowieka. - Durczok jest prezenterem, osobą znaną publicznie, ale nie jest osobą publiczną. Wykonuje pewną pracę, która polega na tym, że się pokazuje na wizji. Natomiast jego życie prywatne dopóty jest chronione, dopóki ktoś mu formalnie nie zarzuci czegoś, co pozostaje w związku z pracą - analizuje Maciej Mrozowski. - Jesteśmy w sytuacji, że jakaś dziennikarka coś anonimowo powiedziała, ktoś coś skojarzył, a do tego pojawiły się fakty, że ktoś gdzieś mieszkanie przeszukał. Z tych szczątków redakcja tygodnika „Wprost” zaczyna układać bardzo brukową i szmirowatą opowieść, która być może bazuje na ludzkich ułomnościach, stresie, przepracowaniu, może na jakiś dewiacjach, a może jest zwyczajnym gnojeniem publicystycznym - mówi nam prof. Mrozowski.
Maciej Mrozowski podkreśla, że w tej chwili najważniejsze jest wdrożenie przez TVN procedur przeciwko molestowaniu i mobbingowi. - Stosunek zależności służbowej nie kończy się w momencie wyjścia z pracy. Jeżeli szef mówi do sekretarki na ulicy: chodźmy na kawę, to jej trudno jest odpowiedzieć: nie znam pana, idę do domu. Na tym polega subtelność takich zależności, że one się przenikają w różnych sferach - zaznacza medioznawca.
W jego opinii, TVN ma problem wizerunkowy, który się rozlał. Kamil Durczok od tej pory nie będzie już twarzą stacji tylko jej „pryszczem”. - Niechętni zaczną wytykać: pouczają, a sami mają skandalistów na stanie. Sądzę, że stacja musi teraz rozwiązać ten kłopot spektakularnie. W końcu droga do piekieł wybrukowana jest niejednym Durczokiem, a talentów dziennikarskich znajdzie się wiele - konkluduje Maciej Mrozowski.
Redaktor naczelny „Wprost” nie odpowiedział w poniedziałek na nasze pytania do publikacji o Kamilu Durczoku.
Z danych ZKDP wynika, że średnia sprzedaż ogółem „Wprost” w listopadzie ub.r. wyniosła 41 353 egz., po dużym spadku (więcej na ten temat).
Dołącz do dyskusji: Tekst „Wprost” wygląda jak zlecenie na Kamila Durczoka (opinie)
To co kiedy sprzedaż na poziomie 30 tys.? Stawiam na lipiec, góra sierpień