„Posmoleńskie dzieci” o publikacji „Gazety Wyborczej”: to przemysł pogardy (opinie)
„Gazeta Wyborcza” (Agora) rozpoczęła wczoraj serię artykułów pt. „Posmoleńskie dzieci” opisujących, jak przez ostatnie cztery lata zmieniały się media prawicowe. - Twierdzenie, że prawicowi dziennikarze zarabiają na Smoleńsku jest nikczemne i haniebne - komentują Jacek Karnowski, Dorota Kania i Paweł Lisicki.
Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „W Sieci”
Zarzut czerpania profitów z katastrofy smoleńskiej „Gazeta Wyborcza” podnosi co jakiś czas, zresztą nie tylko ona. Jest on nieprawdziwy, bo każdy kto opowie się po stronie szukających prawdy o katastrofie smoleńskiej więcej ryzykuje niż zyskuje. My oczywiście budujemy media, które muszą mieć solidną podstawę ekonomiczną, ale gdyby ważne dla nas były kwestie materialne to, tak jak wielu kolegów dziennikarzy, i nie tylko dziennikarzy, wybralibyśmy służenie obecnej władzy. My wybraliśmy inaczej i tylko osoba o wyjątkowo złej woli w tym wyborze widzieć może motywację finansową.
Gdybym chciał zarabiać pieniądze spokojnie mógłbym pozostać w Telewizji Polskiej. Były takie sugestie w 2010 roku, gdy nas wyrzucano. Oczywiście, mógłbym pozostać w zamian za wyrzeczenie się pewnych spraw i rezygnację z zabiegania o prawdę smoleńską. Ja i wielu innych mogło zachować posady w instytucjach publicznych, gdyby tylko zechciało służyć temu systemowi władzy medialno-politycznej, który kontroluje nasz kraj. Ten obóz wielu osobom przedstawił ofertę: zegnij kark, bądź grzeczny, a będziesz spokojnie i dostatnio żył. Propozycja fatalna, bo przecież nie ma nic gorszego niż życie wbrew sobie.
Publikacja jest oczywiście nieprzypadkowa. „Gazeta Wyborcza” poprzez swój bardzo wyraźny, moim zdaniem, gen totalizmu próbuje zepchnąć na margines ludzi myślących inaczej, odmawiając im prawa do funkcjonowania w sferze publicznej. To jest próba odebrania godności, poniżenia. Oczywiście także próba wytłumaczenia czytelnikom "GW", że ludzie stawiający sprawę Smoleńska jasno to ludzie rzekomo cyniczni. Żeby już nie wnikali w istotę sprawy.
W tej sprawie najbardziej śmieszy fakt, że „Wyborcza” wpisuje w przymiotnik "smoleński" także ludzi, którzy z całych sił próbują uciec z obozu pamięci. To tylko dowodzi cynizmu tego cyklu - ma on uderzać w przeciwników, a nie opisywać rzeczywistość.
Czy skierujemy sprawę do sądu? W mojej opinii, za sądokracja w Polsce i tak zaszła za daleko, także w relacjach między dziennikarzami. Uważam, że ludzie zbyt łatwo idą do sądu. Jestem zwolennikiem pluralizmu i wolności opinii, a oddawanie swoich krzywd w ręce wymiaru sprawiedliwości ma tę wadę, że oznacza zgodę na władzę sędziów w sferze wolności słowa, co nie może się skończyć dobrze. Także dziwię się porywczym publicystom. Zawsze przecież można odpowiedzieć piórem.
Dorota Kania, dziennikarka „Gazety Polskiej”
„Gazeta Wyborcza” mnie nie zaskoczyła. Przed każdą rocznicą katastrofy publikuje różnego rodzaju materiały, które atakują ludzi, chcących dowiedzieć się, jak zginął polski prezydent i elita polskiego narodu, co wydarzyło się w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Warto przypomnieć, jak chciano zdeprecjonować generała Błasika i podano nieprawdziwe informacje o rzekomej kłótni w kokpicie. „Gazeta Wyborcza” uczestniczy w przemyśle pogardy, co wielokrotnie zostało już pokazane.
W mojej opinii, publikacja ta jest również efektem strachu przed nowym filmem Anity Gargas „Anatomia upadku 2”. Zbiegło się to nieprzypadkowo z kolejną rocznicą katastrofy i emisją filmu jednocześnie. Natomiast twierdzenie, że prawicowi dziennikarze zarabiają na Smoleńsku jest po prostu nikczemne i haniebne.
Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”
Mam wrażenie, że autorom tego tekstu zabrakło daru czytania ze zrozumieniem. Jedyny mój dłuższy komentarz, który jest tam cytowany dotyczy tego że polska debata o Smoleńsku stała się emocjonalnie trudna, ludzie się podzielili: jednych nazywają zdrajcami, drugich szaleńcami. Autorzy z tego faktu wyciągają konkluzję, że każda ze stron powinna mieć własne media - szaleńcy szalone media, a zdrajcy zdradzieckie. To absurdalne. Chodziło o to, że w dyskusji o katastrofie smoleńskiej ludzie nie używają argumentów merytorycznych tylko przypisują swoim oponentom różnego rodzaju złe intencje. Strona, która twierdzi, że był zamach uważa za zdrajców tych, którzy w to nie wierzą, a część tych, co twierdzą, że do zamachu na pewno nie doszło każdego, kto chce badać tę poszlakę biorą za szalonego. Przy takim sposobie podejścia nie jest możliwa żadna rozmowa, bo wiadomo, że szaleniec ze zdrajcą się nie dogada.
Największym mankamentem tego tekstu jest wrzucenie wskutek manipulacji do jednego worka różnych osób mających inne poglądy. Pierwsza teza dotycząca zamachu pojawiła się krótko po katastrofie. Ja w swoich komentarzach po kwietniu 2010 roku pokazywałem sceptycyzm do tezy zamachowej. Nigdy tego nie ukrywałem i mówiłem o tym wielokrotnie, więc to, że nagle stałem się „posmoleńskim dzieckiem” jest dla mnie rzeczą absurdalną.
Nie zamierzam podejmować żadnych kroków prawnych, ponieważ uważam, że takich spraw nie należy rozstrzygać w sądach. Współczuję autorom, bo muszą uczestniczyć w przypisywaniu bohaterom innych poglądów i ukrywaniu tych prawdziwych.
Poprzednia 1 2
Dołącz do dyskusji: „Posmoleńskie dzieci” o publikacji „Gazety Wyborczej”: to przemysł pogardy (opinie)