Mariusz Max Kolonko
Rozmowa z Mariuszem Maksem Kolonko o odkrywaniu Polski, Ameryki i powrocie do telewizji.
Robert Patoleta: - Czym zajmujesz się obecnie?
Mariusz Max Kolonko: Odkrywaniem Polski. Do tej pory odkrywałem Amerykę, co pokazywałem w moich materiałach telewizyjnych. Teraz odkrywam Polskę na nowo.
- Co odkryłeś w Polsce?
Przeszedłem przez bardzo ciekawy okres w moim życiu. Miałem przyjemność poznać wielu wspaniałych ludzi robiących biznes telewizyjny w Polsce, otwartych na świeże pomysły.
- A co sprowadziło Cię do Polski oprócz chęci obserwowania kraju?
Przyjechałem, żeby skończyć kwestie związane z wydaniem książki „Odkrywanie Ameryki”. Jest to zapis prawie 20 lat mojego pobytu w Stanach. Ma podtytuł „Zapiski w jeepie”, bo jest to rzecz pisana w samochodzie, w hotelach, zapiski z podróży amerykańskich. Mam nadzieję, że będą ciekawa literacko, ponieważ wydaje mi sie, że do tej pory nikt tak nie pisał o Ameryce. To nie jest przewodnik, to jest literatura i tak chciałbym, żeby to zostało odebrane.
- O czym lub o kim jest Twoja druga książka „Sh!”?
Sh! Nic więcej nie powiem. Zawartość to na razie tajemnica. Choć w internecie można przeczytać, że rzecz będzie o mojej ukochanej Weronice.
- Zrobiłeś nowe strony w internecie www.MaxKolonko.com i www.WeronikaRosati.com. Dlaczego?
Dla Weroniki to jest jej poszerzone portfolio przeznaczone na amerykański rynek. Zrobiłem te strony także dlatego że, przeszkadza mi pewna powierzchowność i nonszalancja z jaka w Polsce niektórzy traktują osobowości telewizyjne. Wielu dziennikarzy schowanych za pseudonimami traktuje gazetę jak prywatne forum do wylewania tam swoich smutków i kompleksów. Biją często w kolegów dziennikarzy, tych, którzy rzucają się w oczy, są nieprzeciętni. Piszą głupio i złośliwie, bo mylnie rozumują, że odbiorca nie ma swojego rozumu i w przekonaniu, że dobre dziennikarstwo to dziennikarstwo agresywne i czepliwe. Często szef pisma nawet o tym nie wie, bo nie wszystko do niego dociera. W Stanach dziennikarz nie atakuje jak wieprz, używa intelektu warsztatu i wiedzy do przedstawienia odbiorcy, że interlokutor się myli bądź jego zdanie jest w sprawie sporu, dajmy na to, niesłuszne.
Jak widzisz swój powrót do telewizji?
Jestem po rozmowie ze wszystkimi największymi stacjami. Padło kilkanaście propozycji. Niektóre są aktualne, niektóre nie, inne są w trakcie negocjacji.
- Czym zajmujesz się w ramach swojej firmy producenckiej?
Myślę o uruchomieniu programu polonijnego w Ameryce. Być może będę go prowadził. Ma być tak zrobiony, żeby widz go oglądał. A co w nim się znajdzie? Mam kilka pomysłów, ale ich nie zdradzam. Chciałbym robić wiele form, które mnie interesują.
- Polacy bardzo różnią się od Amerykanów?
Ludzie różnią się w każdym zakątku świata. Mnie interesuje telewizja. Tym się zajmuję. To jest moje życie. Z tego punktu widzenia, polski rynek jest bardzo specyficzny. Jest niszowy w takim sensie, że pewne zasady funkcjonujące w Ameryce, w Polsce nie sprawdzają się.
- Jakie to zasady?
W Ameryce gra się na osobowości. Osobowość telewizyjna, to człowiek, który spędził w tym biznesie kilkanaście lat. Zna telewizję, nauczył się jej i tę wiedzę sprzedaje. Firmy mają swoje stajnie od dwóch do czterech osobowości na które pracuje cała stacja. Gra na nie cały zespół, bo tacy ludzie przynoszą telewizji oglądalność. O te osobowości zabiega się i dba. Widz lubi oglądać „swoich” ludzi. Oczywiście są „headline news” przygotowywane grupowo. W CNN-ie jest prezenterka, która mogłaby równie dobrze sprzedawać w barze ziemniaki z kaszanką, ale ładnie wygląda i dlatego czyta newsy z promptera. Jednak do poważnych programów każda stacja musi mieć swojego „anchormana”. U nas coraz częściej dziennikarstwo jest anonimowe, beztwarzowe. Po części dzieje się tak dlatego, że to wygodne dla stacji. Z osobowościami trudno się pracuje. Łatwiej zarządza się materiałem ludzkim, który jest szary, nijaki i posłuszny. Z kolei zdarza się, że osobowości nie respektują zasady lojalności dla firmy, która daje im pracę i kreuje ich image.
- Nie widzisz żadnych osobowości w polskiej telewizji?
Kiedyś widziałem, ale jest ich coraz mniej. Rzucał się w oczy śp. Waldek Milewicz, postać odebrana nam przez los. To był człowiek, który coś przeżył. Geneza słowa „anchorman” – kotwica, wywodzi się od tego, że jest on przywiązany do pulpitu. Waldek takim anchormanem nie był. Był jednak kotwicą, miał osobowość, przeżył coś w życiu. Jego programy przyciągały widzów i ludzi chcących z nim pracować. Osobowością jest Kamil Durczok, który przeżył bardzo wiele. Zna temat, potrafi panować nad materiałem. I przede wszystkim to dziennikarz o wysokiej kulturze osobistej. To postrzegam jako nowy styl w polskim dziennikarstwie, które do tej pory często było uznawane za dobre, o ile było wojująco agresywne.
- A co sądzisz o dziennikarzach, którzy starają się wprowadzić w Polsce amerykański styl dziennikarstwa?
Wzorowanie się na Amerykanach jest pewnym nieporozumieniem. To tak, jakby wszyscy zaczęli nosić buty Nike, bo taka jest moda. Ale nie wszystkim te buty pasują. Tutaj trzeba nosić buty marki Wawel, bo bardziej pasują do rzeczywistości w której człowiek się porusza. Jest wielu „amerykanistów” nie znających się na sprawach amerykańskich. Po dwóch pierwszych latach pobytu w Stanach chciałem napisać książkę, bo myślałem, że już wszystko wiem. Po pięciu latach mi przeszło, bo wiedziałem, że nic nie rozumiem. Po 10 latach siadłem i napisałem „Okrywanie Ameryki”, bo wiedziałem już, na czym ten kraj polega.
- Pytam, bo często zarzuca się Ci, ze wprowadzasz w Polsce amerykański styl w relacjonowaniu informacji.
- Nie znam innego stylu dziennikarstwa. Nie sile się na coś, czego nie reprezentuje. Choć kończyłem dziennikarstwo w Polsce i pracowałem w „Zapraszamy do Trójki” czy „Lecie z Radiem”, to w Ameryce nauczyłem się warsztatu. Miałem półgodzinny występ w stacji CNN. Byłem jako ekspert w Goethe Institut w Waszyngtonie na spotkaniu z wieloma osobowościami ze świata medialnego. Udzielałem informacji dla stacji ABC i wszędzie robiłem to tak, jak robią to w Stanach. Choć gdybym to robił „po polsku”, nikt by mi w Ameryce nie zarzucał, że lansuję polski styl. W amerykańskim dziennikarstwie to nie są sprawy istotne. Podoba się albo nie. Oglądasz albo przerzucasz kanał. Kiedy cię nie chcą oglądać, znikasz z ekranu. End of story.
- Co, oprócz braku osobowości przeszkadza Ci w telewizji w Polsce?
Bardzo młody wiek kadry dziennikarskiej. Nigdzie na świecie tak młodzi ludzie nie prowadzą tak poważnych programów. Mają po dwadzieścia kilka lat i często nie mają nawet skończonych studiów dziennikarskich. To widać, bo w programie pojawiają się błędy językowe i montażowe. Niekiedy też postrzeganie świata dokonuje się u nich na płytkiej płaszczyźnie. Nie jest tak oczywiście we wszystkich programach. Telewizja jest jak koń, jaka jest, każdy widzi.
- Czy polscy dziennikarze mają szansę zaistnieć w mediach amerykańskich?
W Ameryce dziennikarz mniej więcej do 30 roku życia buduje swoje resume. Zmienia pracę, im częściej, tym lepiej. Nie dlatego, że jest niezadowolony. Ludzie chcą pracować nawet za niewielkie pieniądze, aby zdobyć doświadczenie. Taki człowiek zaczyna jako asystent producenta i czeka na swoją szansę. Moja koleżanka trafiła do programu CBS „60 minutes” dlatego, że zachorował jej szef, producent programu. Wtedy zrobiła dobry program i już tego nie wypuściła. Miała strzał, weszła i została producentką. Jeśli stajesz się producentem, pojawiają się większe pieniądze i zaczyna się duży biznes. Potem, jeśli wizualnie odpowiadasz wymogom, możesz pojawić się na antenie i wszyscy patrzą, jak następnego dnia wyglądają słupki oglądalności. Budowanie osobowości obliczone jest na wiele lat. Zdarza się, że zwalniają człowieka za wygląd. U nas tak nie ma, bo człowieka wyrzucają albo sam odchodzi, bo ma małe pieniądze. Albo przychodzi nowa ekipa, która zwalnia pół anteny, bo chce budować dziennik „od Adama i Ewy”. Dziennikarz nie zdobywa doświadczenia i w efekcie niewiele potrafi. Uczy się na błędach. Stacja na tym cierpi. Telewizja staje się zbiorem bezbarwnych kolaży bez żadnego entuzjazmu płynącego z ekranu. Często jest pełna szkolnych błędów, które nie powinny mieć miejsca w profesjonalnej instytucji.
- Jesteś związany z Weroniką Rosati obecnie studiującą aktorstwo w Nowym Jorku. Jak oceniasz jej szanse na zaistnienie w Ameryce?
Ma bardzo duże szanse, bo mnie zna (śmieje się).
- Otwierasz przed nią wszystkie drzwi?
Może nie wszystkie, ale jak coś się zatnie, to wchodzę, kopię butem i się otwierają. Teraz wróciliśmy z Los Angles, gdzie kibicowaliśmy rozdaniu tegorocznych Oskarów. Weronika miała piękną kreację, z reszta swojej własnej kolekcji mody Weronika STYLE. Zdarzyło się, że podeszła znana aktorka i pokazując na suknię Weroniki spytała: „Czyje to? Gdzie to mozna dostać?”. W Galerii Mokotów!
Rozmawiał Robert Patoleta.
Dołącz do dyskusji: Mariusz Max Kolonko