Coming out ks. Charamsy w mediach: PR-owe mistrzostwo czy skandalizujący evencik?
Spektakularny coming out ks. Krzysztofa Charamsy za pośrednictwem mediów zdaniem jednych specjalistów od komunikacji był mistrzowską akcją marketingową, a dla innych - skandalizującym evencikiem. Aktywności medialne kapłana w ostatnich dniach komentują dla Wirtualnemedia.pl Agata Laskowska, Małgorzata Zaborowska i Zbigniew Lazar.
Na pierwszych stronach nowych numerów „Newsweeka” i „Wprost” znajduje się zdjęcie ks. Krzysztofa Charamsy, który publicznie ogłosił, że jest homoseksualistą. Oba tytuły niemal do ostatniej chwili sądziły, że wywiad, który przeprowadziły z tym kapłanem, miały na wyłączność. Tymczasem duchowny już w piątek wieczorem wysłał do „Gazety Wyborczej” list otwarty o podobnej treści, a w sobotę na konferencji prasowej przedstawił swojego narzeczonego.
Pełen podziwu dla podjętych przez ks. Charamsę działań jest Jerzy Ciszewski, założyciel i wieloletni szef agencji Ciszewski PR. Dał temu wyraz na swoim blogu, gdzie stwierdził m.in., że duchowny skutecznie wykołował wszystkich, a przeprowadzone przez niego działania były jedną z bardziej skutecznych akcji PR w Polsce od lat.
Podobne zdanie ma Małgorzata Zaborowska, prezes agencji United PR/ Ketchum. Twierdzi, że ksiądz Krzysztof Charamsa jest bohaterem i sprawcą bardzo skutecznej kampanii PR, bo z pełną precyzją realizuje plan autopromocji własnej książki, mającej ukazać się w najbliższym czasie. - Abstrahując od aspektów moralnych i czysto ludzkich intencji, trzeba przyznać, że jest skuteczny. Wykorzystał newsa stuprocentowo - pojawił się na czołowych miejscach w mediach i dotarł do ogromnej rzeszy ludzi. Mam wrażenie, że jego kampania ma zdecydowanie charakter efektu „tu i teraz” bez oglądania się za siebie i kreślenia na zapas strategii długofalowej - uzasadnia Zaborowska.
Zaznacza jednak, że wprowadzanie w błąd mediów, którym jednocześnie obiecano materiał na wyłączność, nie buduje dobrych relacji na pewno. Zapewnia jednak "efekt skali” tak potrzebny, by zaistnieć w natłoku informacji. - Media zostały wciągnięte w grę księdza Krzysztofa Charamsy, bo kierując się szacunkiem oraz polityczną poprawnością dokonały założeń fair play. Wszystko wskazuje na to, że liczył, że niepisana zasada wyłączności obowiązuje i jest przypieczętowana rangą wydarzenia i powagą rozmówcy - komentuje Zaborowska w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Zachwytu części branży public relations nad akcją ks. Krzysztofa Charamsy i nazywania jej rzekomym mistrzostwem marketingowym nie rozumie zupełnie Zbigniew Lazar, założyciel i szef agencji Modern Corp. - Żadne w tym mistrzostwo, po prostu zwykły skandalizujący „evencik”. Wiadomo, że wysokiej rangi ksiądz z Watykanu, który ogłosi, że od prawie 20 lat żyje w grzechu ze swoim narzeczonym - nielegalnie według zasad własnej religii - przyciągnie uwagę mediów. Gdyby np. minister edukacji jakiegoś kraju ogłosił, że jest pedofilem i od kilku lat żyje ze swoim czy swoją nieletnią ofiarą - zainteresowanie mediów byłoby równie duże, i usprawiedliwione - uważa Lazar. Na potwierdzenie tej tezy przypomina, jak jakiś czas temu gwiazda porno Cicciolina jeździła kabrioletem po Rzymie i dyndała na przechodniów nagimi piersiami w ramach swojej kampanii wyborczej z Partii Zielonych do włoskiego parlamentu. - Oczywiście dostała więcej czasu antenowego niż wszyscy inni kandydaci razem wzięci - i została posłanką… Geniusz marketingowy? Nie, po prostu cwaniacki spryt. Ktoś zauważył ostatnio, że Krzysztof Charamsa jest jak samolot, który spadł i rozbił się, dlatego przyciągnął uwagę. Pozostałe tysiące latają normalnie, więc nikt o nich nie pisze - twierdzi Zbigniew Lazar.
Ponadto tłumaczy, że każde działanie PR lub marketingowe powinno czemuś służyć, a nie być jedynie kilkusekundowym fajerwerkiem. W jego opinii prymitywne prowokacje i szokowanie dla samego szokowania są z reguły kontrproduktywne w takich sytuacjach. - Spektakl urządzony przez Charamsę nie służy ani jemu, ani jego środowisku. Gdy oglądało się jego wystąpienie w telewizji, trudno było nie odnieść wrażenia, że człowiek ten cierpi na głębokie perturbacje osobowościowe i emocjonalne. Jego afektowana gestykulacja, sztuczne modelowanie głosu, nienaturalne teatralne miny i grymasy, maniakalne machanie rękami, czy sztuczność uśmiechu sprawiały wrażenie, że w egoistyczny sposób zaplanował to wydarzenie, jako usprawiedliwienie samego siebie. W jego wynurzeniach był „toksyczny Kościół”, brakowało jedynie „toksycznych rodziców”… - analizuje Lazar.
- W ten sposób wielu nastoletnich aktorów-amatorów próbowałoby oddać cierpienia młodego Wertera albo rozdarcie Hamleta w szkolnym przedstawieniu. Aleksander Bardini pogardliwie określał ten typ pseudo-aktorstwa, jako „Gryź mnie pan w aortę” - komentuje Zbigniew Lazar. Dodaje, że organizując spektakl coming outu w jakiejś rzymskiej knajpie na dzień przed synodem poświęconym rodzinie, Charamsa oddał również niedźwiedzią przysługę swojemu środowisku. - Widok księdza w koloratce mizdrzącego się do swojego kochasia musiał zniesmaczyć miliony tolerancyjnych katolików na całym świecie. A w działaniach PR chodzi nie o zrażanie do siebie, lecz o pozyskiwanie jak największego poparcia. Mógł był przecież do aktu mizdrzenia zdjąć tę koloratkę i zrobić to „po cywilu”. Hipokryzja? Nie. Dobry smak. Zresztą takie przedstawienie przed kamerami telewizyjnymi, np. z nielegalną konkubiną i trójką nieślubnych dzieci byłoby równie gorszące. Tu chodzi przecież o zasady, o celibat, wszystko jedno z przedstawicielem której płci gwałcony - podkreśla Lazar w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
W opinii szefa Modern Corp. podeptana została w tym spektaklu jeszcze jedna dobrze znana zasada: jeśli odchodzisz z jakiejś organizacji, rób to w sposób dżentelmeński. - Ten człowiek przez prawie 20 lat czerpał olbrzymie zyski z organizacji, w której był: miał stanowisko, doskonałe pieniądze, opływał w luksusy, tytuły, uznanie, prestiż. Skoro nie pasowały mu reguły tamtej „korporacji”, to czemu tak długo był jej częścią - i wykorzystywał wszystkie związane z tym benefity? Dla zysków doczesnych? Jako ksiądz? To podważa jego wiarygodność jako osoby oraz wiarygodność jego wystąpień. Być może jego książka sprzeda się dzięki temu skandalikowi troszkę lepiej. I co z tego? Cicciolina też dostała się do włoskiego parlamentu dzięki obnażaniu nagich piersi z kabrioletu - ale pozbyto się jej po pierwszej kadencji - puentuje Zbigniew Lazar.
Z kolei Agata Laskowska z działu personal branding w agencji Glaubicz Garwolińska Consultants uważa, że chcąc profesjonalnie ocenić ostatnie aktywności ks. Krzysztofa Charamsy, trzeba odnieść się do celu, który chciał osiągnąć. Jeśli medialne show na okładkach poczytnych tygodników było jego jedynym zamiarem, to literalnie (bez oceny środków) cel ten został osiągnięty. Zasięg kampanii jest bardzo szeroki, a wywołany dyskurs społeczny z pewnością będzie sprzyjał kolejnym publikacjom. Ciekawość społeczna została rozbudzona, publika czeka na osobiste wynurzenia księdza i szczegóły kontrowersyjnej historii. Dzięki temu książka, którą przygotowuje Charamsa z pewnością sprzeda się z powodzeniem.
- Ale na tym koniec…Kontekst sytuacyjny jest tak dyskusyjny i wrażliwy społecznie, że sprzedaje się właściwie samoczynnie, z automatu. Wystarczy dopuścić speakera do głosu, a media zrobią już swoje. Niemniej prawdopodobnie jest to jednorazowa atencja mediów, skupiona wokół kontrowersji jaką coming out duchownego jest sam w sobie - mówi Agata Laskowska. - Dlatego jestem daleka od nazywania spektakularnej obecności księdza w mediach skuteczną kampanią PR. Sposób osiągnięcia celu jest bowiem dalece nieetyczny i godzi w dobre imię komunikacji, którą zajmujemy się na co dzień. Nie możemy manipulacji, jaką było zapewnienie wielu mediów jednocześnie o wyłączności, nazywać strategią public relations. Tego typu nieczyste zagrania mogą się na duchownym niebawem zemścić i nie byłoby to pierwszy raz, kiedy to w imię dziennikarskiej solidarności środowisko bojkotuje osobę, która starała się je wykorzystać. Dlatego warto zastanowić się, czy to zostało skalkulowane w planie promocji książki - zaznacza.
- Profesjonalna komunikacja, oparta jest na działaniach zaplanowanych w długofalowej perspektywie i zakłada budowę wizerunku, czasem też rozpoznawalności, na wielu płaszczyznach. Nie godzi w szacunek i zaufanie do dziennikarzy, a na pewno nie ma nic wspólnego z wykorzystywaniem tematów ważnych społecznie do promocji własnego nazwiska. Tego rodzaju działania są po prostu kreacją medialną, która jest krótkotrwała i na dłuższą metę przynosi więcej szkody niż pożytku wizerunkowego. Obawiam się, że dzięki swojemu „fortelowi” duchowny nie będzie już tylko „księdzem-gejem”. Dziennikarze, zapamiętają go jako „księdza-geja-manipulatora”. Zatem pytanie o cel jego działań pozostawiam otwarte - podsumowuje Agata Laskowska.
Dołącz do dyskusji: Coming out ks. Charamsy w mediach: PR-owe mistrzostwo czy skandalizujący evencik?