Airbnb wyrzucił z platformy znanego dziennikarza. "Poczułem się bezradny i zagrożony"
Grzegorz Lindenberg, jeden ze współzałożycieli "Gazety Wyborczej", został z powodu donosu turystki z USA usunięty z Airbnb, platformy do wynajmu lokali od osób prywatnych. Zdaniem serwisu, miał "naruszyć jej prywatność". Dziennikarz konto miał tam od wielu lat i zapewnia, że wcześniej nikt nie złożył na niego skargi. - To był dla mnie szok. Mam nieskazitelną opinię u gości, Airbnb uważa mnie za świetnego gospodarza, a potem nagle mnie bez powodu usuwa - mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Grzegorz Lindenberg.
Grzegorz Lindenberg to znany dziennikarz, współzałożycieli "Gazety Wyborczej" oraz założyciel i pierwszy redaktor naczelny "Super Expressu". Jak mówi portalowi Wirtualnemedia.pl, konto na Airbnb miał od ponad ośmiu lat. Wynajmował turystom dwa pokoje w domku w lesie pod Warszawą. Historię usunięcia jego konta z Airbnb opisał w mediach społecznościowych.
We wtorek 25 lipca otrzymał e-maila z Działu Pomocy Airbnb, ze "naruszył zasady bezpieczeństwa" platformy i do wyjaśnienia sprawy jego konto zostanie zawieszone - nie będzie mógł ani przyjmować gości, ani robić dla siebie rezerwacji. W czasie rozmowy telefonicznej z pracownikami platformy dowiedział się, że od jednej z goszczących u niego turystek wpłynęła skarga na niego.
- Dwa dni wcześniej, po pobycie przez weekend, wyjechała ode mnie para młodych Amerykanów, którzy wydawali się być całkiem zadowoleni z pobytu, miło się pożegnali i żadnych zastrzeżeń nie zgłaszali - opisuje Grzegorz Lindenberg na Facebooku. Jak się okazało, to właśnie turystka ze Stanów Zjednoczonych poskarżyła się Aibnb.
- Ona czuła, że jej prywatność mogła być naruszana, bo w drzwiach sypialni nie ma zamka - przekazali pracownicy platformy. - Nie, że naruszyłem, ani nawet, że czuła się zagrożona, że mógłbym naruszyć, ona „czuła, że tak mogłoby się zdarzyć” - pisze dziennikarz. Zapytał rozmówców, czy w regulaminie Airbnb jest napisane, że w sypialni musi być zamek, na co uzyskał odpowiedź, że nie ma takiego zapisu.
Czytaj także: Platformy cyfrowe będą przekazywać skarbówce dane o użytkownikach
Grzegorz Lindenberg: Miałem same pozytywne opinie na Airbnb
Lindenberg wyjaśnił obsłudze platformy, że jest gospodarzem na Airbnb od ośmiu lat i przez kilka lat miał tytuł „superhost” dla najlepszych gospodarzy. - W ubiegłym roku miałem za mało gości, więc tytuł straciłem, ale w tym roku jestem na prostej drodze, żeby go odzyskać - tłumaczył. Dodał, że dotąd goście nie skarżyli się na brak prywatności ani nie prosili o założenie zamka w drzwiach, nikt też z prawie 100 osób, które go odwiedziły nigdy nie złożył na niego skargi. Na platformie ma 80 opinii i "wszystkie bez wyjątku były pozytywne, również takie, które wystawiały samotne kobiety z różnych krajów, spędzające u mnie czasem po kilka tygodni", a średnia ocen od jego gości wynosiła 4.9 - 5.
- Musiałbym być idiotą, żeby naruszać prywatność młodej dziewczyny, która przebywa u mnie ze swoim chłopakiem, młodszym ode mnie o 40 lat i wyższym o głowę. Sens tego był taki, że żadnej prywatności nigdy nikomu nie naruszałem, goście zawsze byli zachwyceni i że to jest jakaś kompletna bzdura - relacjonuje dziennikarz.
Po kilku godzinach Lindenberg dostał e-mail, w którym Airbnb napisał, że podjął decyzję o usunięciu jego konta z platformy, ponieważ "nie stosuje się do jej zasad ochrony prywatności". Była możliwość odwołania się od tej decyzji, więc dziennikarz zapytał, w jaki sposób naruszył prywatność turystki. Po tygodniu, 1 sierpnia, dostał odpowiedź, że Airbnb podtrzymuje swoją decyzję i nie ma już od niej odwołania.
"Ideologia wokizmu szaleje w Stanach"
Grzegorz Lindenberg pisze, że decyzja Airbnb nie zaskoczyła go, ale "zmartwiła i zezłościła". - Poczułem się bezradny i zagrożony.
Nie mam pojęcia, o co młodej kobiecie mogło chodzić. Nie przypuszczam, że jest chora psychicznie i ma urojenia. Przypuszczam raczej, że jest wychowana w szalejącej w Stanach ideologii wokizmu, w której uczucie równoważne jest zdarzeniu: jeśli ona czuła się zagrożona, to znaczy, że ja stwarzałem zagrożenie, jeśli ona czuła, że jej prywatność mogła zostać naruszona, to znaczy, że ja naruszyłem jej prywatność - czytamy w poście.
- Moja możliwość obrony, zmiany decyzji Airbnb, była żadna. Jeśli nie ma konkretnego zarzutu, to obronić się przed nim nie sposób. A przed zarzutem typu „on mógłby naruszyć moją prywatność”, to już naprawdę obronić się nie da... Rozumiem, że Airbnb wolało nie wdawać się w wyjaśnienia, a tym bardziej nie przyznawać, że zarzuty młodej Amerykanki są bezpodstawne. Rozumiem, że jako spółka giełdowa bali się, że ona zrobi w amerykańskich mediach społecznościowych kampanię typu „gospodarz mnie molestował, a Airbnb nie reaguje”. Z ich punktu widzenia ja sobie w Polsce mogę robić kampanie dowolne - stwierdza Lindenberg.
Na koniec dziennikarz podsumowuje, że "kultura bezpodstawnego donosu, w której bezkarnie można szkodzić ludziom nie jest kulturą, która ma szanse przetrwać".
- Tak jak pisałem, nie pamiętam, od jak dawna współpracowałem z Airbnb, co najmniej osiem lat, może dziesięć. Nigdy goście nie składali na mnie żadnych skarg do Airbnb. Jeszcze kilka miesięcy temu Airbnb przysłało do mnie za darmo fotografa, żeby zrobił lepsze zdjęcia, żebym więcej wynajmował... Dlatego to było takim szokiem dla mnie: mam nieskazitelną opinię u gości, Airbnb uważa mnie za świetnego gospodarza, a potem nagle mnie bez powodu usuwa. Rozumiem, gdyby powiedzieli, że powinienem wstawić zamek do drzwi albo - chociaż nic nie zrobiłem - dali mi ostrzeżenie, żeby klientka była zadowolona - mówi portalowi Wirtualnemedia.pl dziennikarz.
Napisaliśmy mail do biura prasowego Airbnb z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji, ale do momentu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Czytaj także: Operatorzy serwisów internetowych muszą raportować o aktywnych sprzedawcach. Nowe obowiązki dla wynajmujących mieszkania
Latem rok temu Aibnb sprzedała prawie 100 mln noclegów
Platforma Airbnb miała udane lato w ubiegłym roku. Od lipca do września br. kupiono na niej 99,7 mln noclegów i usług towarzyszących, wobec 79,7 mln rok wcześniej. W pierwszych dwóch kwartałach ubiegłego roku liczba rezerwacji przekraczała 100 mln. Łączna wartość brutto zamówień poszła w górę o 31 proc. do 15,6 mld dolarów, do czego przyczynił się też wzrost średniej ceny kupowanego noclegu i usługi o 5 proc. - ze 149,15 do 156,44 dolarów. Bez uwzględnienia niekorzystnego dla firmy umocnienia się dolara wobec wielu innych walut wartość zamówień poszła w górę o 40 proc.
W efekcie przychody Airbnb zwiększyły się o 29 proc. do 2,88 mld dolarów (bez zmian walutowych dynamika wyniosłaby 36 proc.). W USA koncern osiągnął ok. 40 proc. łącznych wpływów, rok do roku wzrosły one o 24 proc. W Azji i regionie Pacyfiku wpływy poszły w górę aż o 65 proc., przy czym nadal były poniżej poziomu sprzed epidemii. W Ameryce Południowej i Środkowej nastąpił wzrost o 33 proc. (głównie dzięki dobrym wynikom w Meksyku i Brazylii), a w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce - o 20 proc. (tam większość podróży z użyciem platformy jest realizowana w obrębie tego regionu).
Dołącz do dyskusji: Airbnb wyrzucił z platformy znanego dziennikarza. "Poczułem się bezradny i zagrożony"